Odcinek 1
-Budzi się.
-Dzięki Bogu.
-Zechciałby się pan odsunąć i pozwolić mi ją zbadać,sir?Za chwilę może znowu nam odpłynąć.
Przez gęstą jak wata mgłę zaczęły przenikać głosy,niewyraźne i odległe.Poczuła obezwładniający strach.Była półprzytomna,lecz mimo to zrozumiała,że nie udało się jej uciec.Z trudem łapała oddech,starając się nie okazywać przerażenia.Zacisnęła pięści;ukłucie paznokci wpijających się w jej ciało pozwoliło jej zyskać poczucie kontroli nad sobą.
Powoli uniosła powieki.Rozmyty,zamglony obraz zaczął się wyostrzać.Im wyraźniejsza stawała się pochylona nad nią twarz,tym mniejszy odczuwała lęk.Nie znała tej twarzy.To żaden z nich.Przecież by ich rozpoznała!Zawahała się,lecz nie poruszyła.Okrągła,sympatyczna twarz z rudymi włosami zarzuconymi do tyłu.Spojrzenie było przenikliwe,lecz życzliwe.Gdy mężczyzna delikatnie ujął jej dłoń,nie próbowała się wyrywać.
-Spokojnie,moja droga-powiedział ciepłym,niskim głosem,głaszcząc grzbiet jej dłoni,aż rozluźniła palce.-Jesteś już bezpieczna.
Czuła że bada jej puls,lecz nadal patrzyła mu prosto w oczy .Bezpieczna...Z nieufnością rozejrzała się wokół.Szpital?Tak,jest w szpitalu. Sala była elegancka i dość duża.Pachniało kwiatami i środkami dezynfekcyjnymi.Nagle jej wzrok padł na stojącego z boku mężczyznę.
Był nienagannie ubrany,a z postawy przypominał wojskowego.Włosy,choć przyprószone siwizną pozostały różowe i gęste.Miał pociągłą twarz o pięknych rysach.Niezwykle surową,pomyślała,lecz bladą,bardzo bladą,co podkreślały cienie pod oczami.Mimo swego eleganckiego stroju wyglądał,jakby nie spał od wielu dni.
-Kochanie-wyszeptał drżącym głosem,ujmując jej dłoń leżącą bezwładnie na kocu.Gdy przyciskał ją do ust,w oczach stanęły mu łzy.Miała wrażenie,że ta mocna dłoń zaczęła nieznacznie drżeć.-Znów jesteś z nami,najdroższa.
Wiedziona współczuciem nie cofnęła ręki,lecz ponownie przyjrzała się jego twarzy.
-Kim pan jest?-wyszeptała z trudem.
Mężczyzna odskoczył jak oparzony,a potem spojrzał jej głęboko w oczy.
-Kim ja...?
-Jest jeszcze bardzo słaba,sir-Lekarz delikatnie odsunął go od łóżka.Widziała,jak kładzie dłoń na ramieniu starszego mężczyzny,lecz nie umiała powiedzieć,czy był to gest pocieszenia,czy przyjacielskie klepnięcie.-Potrzeba czasu,aby doszła do siebie-dodał z zawodową troską.
Leżąc na plecach,obserwowała znaki,jakie lekarz daje tamtemu.Poczuła,że robi jej się niedobrze.Zdała sobie sprawę,że jest rozpalona i ma sucho w ustach.Czuła,że ma ciało,które jest obolałe,lecz wewnątrz była pustka.Gdy ponownie się odezwała,drgnęła,bo jej głos zabrzmiał zaskakująco donośnie.Mężczyźni spojrzeli w jej stronę.
-Nie wiem,gdzie jestem.-Czuła pulsowanie w skroniach-Nie wiem,kim jestem.
-Wiele przeszłaś,moja droga.-Głos lekarza brzmiał łagodnie,choć sam zaniepokoił się poważnie.Amnezja?Jeżeli w ciągu najbliższej doby pacjentka nie odzyska pamięci,będzie potrzebował najlepszego specjalisty.
-Nic nie pamiętasz?
Drugi mężczyzna trwał w bezruchu od chwili,gdy sie po raz pierwszy odezwała.Teraz,nadal nieruchomy,patrzył na nią zaczerwienionymi z niewyspania oczami.
Zmieszana,walcząc z nową falą lęku,próbowała się unieść,lecz lekarz powstrzymał ją stanowczo i pomógł z powrotem oprzeć się na poduszkach.Pamiętała ucieczkę,burzę,ciemność i zbliżające się światła samochodu.Zacisnęła powieki,usiłując zachować zimną krew.Nie potrafiła pojąć,czemu jest to dla niej takie ważne.Otworzyła oczy i odezwała się głosem,który tym razem był pełen bólu.
-Nie wiem kim jestem.Powiedzcie mi proszę.
-Najpierw musisz trochę odpocząć-odparł lekarz.
Drugi mężczyzna natychmiast skarcił go spojrzeniem,które było-jak zauważyła-władcze,niemal aroganckie.
-Jesteś moją córką-wyjaśnił zdecydowanym ruchem ujmując jej dłoń,która już nie drżała.-Jesteś Jej Wysokością Juvią Dragneel.
Co to znaczy?-zastanawiała się,nie odrywając od niego wzroku.Jej ojciec?Jej Wysokość Dragneel...Miała wrażenie że rozpoznaje nazwisko.O co tak naprawdę chodzi?Nie spuszczała z niego wzroku.Nie,ten człowiek nie potrafiłby kłamać.Jego rysy były jak wyrzeźbione z kamienia,lecz w spojrzeniu kryła się głębia uczuć,która przyciągała niczym magnez.
-Jeśli ja jestem księżniczką...-zaczęła,niemal się uśmiechając-czy znaczy to,że pan jest królem?
Przysięgłaby,iż kamienne dotąd oblicze na ułamek sekundy przejął tajemniczy błysk.Rozbawienie?Nie mógł się nie uśmiechnąć.Może traumatyczne przeżycia zaburzyły jej pamięć,lecz przecież nadal jest jego małą Ju.
-Dragneel jest księstwem-rzekł tonem wyjaśnienia-Ja jestem księciem Igneelem,a ty jesteś moim najstarszym dzieckiem.Masz dwóch braci Jellala i Natsu.
Ojciec i bracia.Rodzina,korzenie...Nic nie czuła...Absolutnie nic.
-A moja matka?
Tym razem bez trudu wyczytała z jego twarzy ból.
-Zmarła,gdy miałaś dwadzieścia lat.Od tamtej pory wypełniasz nie tylko swoje,lecz także jej obowiązki.-Głos,zrazu oficjalny i beznamiętny,stał sie czuły.-Mówimy do ciebie Ju.-Odwrócił jej dłoń tak,by mogła zobaczyć pierścień wysadzany szafirami i brylantami.-Dałem ci go na dwudzieste pierwsze urodziny,prawie cztery lata temu.Spojrzała na szlachetne kamienie i na mocną,piękną dłoń,która trzymała jej rękę.Nic nie pamiętała,ale czuła ufność.Gdy ponownie na niego spojrzała,udało jej się lekko uśmiechnąć.
-Wyśmienity gust,Wasza Wysokość.-Odwzajemnił uśmiech,lecz miała wrażenie,że jest bliski płaczu,podobnie zresztą jak ona.Ta rozmowa zaczynała ją nużyć.-Jestem potwornie zmęczona.-Westchnęła przymykając oczy.
-Nic dziwnego,po takich przejściach.-Lekarz poklepał ją po dłoni;nie miała pojęcia,że wykonywał ten gest setki razy od dnia jej narodzin.-Odpoczynek jest najlepszym lekarstwem,moja droga.
Książe Igneel niechętnie puścił dłoń córki.
-Będę w pobliżu.-oznajmił.
Czuła,że za chwile opuszczą ją siły.
-Dziękuje.-Poczekała na odgłos zamykających się drzwi i zwróciła do krzątającego sie po pokoju lekarza.
-Czy ja naprawdę jestem tą,za którą on mnie uważa?
-Nikt tego nie wie lepiej ode mnie.-Lekarz pogładził ją po policzku bardziej dla skontrolowania temperatury niż potrzeby ducha.-Byłem przy twojej matce,gdy przychodziłaś na świat.Odbierałem poród.Dwadzieścia pięć lat temu w lipcu.A teraz proszę odpoczywać,Wasza Wysokość.
***
Książe Igneel przemierzał korytarz żwawym,wyćwiczonym krokiem.Za nim podążało dwóch strażników Gwardii Królewskiej.Chciał być sam.Boże,jak mocno pragnął spędzić w samotności choćby pięć minut.Potrzebował spokoju,żeby ukoić targające nim uczucia,by zwalczyć nieznośne napięcie.Mało brakowało,a straciłby córkę,swółj największy skarb.Teraz,gdy zdołał ją odzyskać,ukochana Ju patrzyła na niego jak na obcego człowieka.
W przestronnej,słonecznej poczekalni czekało kolejnych trzech strażników Gwardii i liczni przedstawiciele policji Magnolii. Jellal,starszy syn i dziedzic spacerował,paląc papierosa.Po ojcu odziedziczył ciemne,otwarte spojrzenie i żołnierską posturę.Nie potrafił jedynie kontrolować się tak dobrze jak stary książe.
Niczym wulkan,pomyślał Igneel,patrząc na dwudziestotrzyletniego księcia.Burzy się i kipi,lecz nie wybucha.
Na obitej różowym pluszem kanapie siedział Natsu.W wieku dwudziestu lat zapowiadał się na playboya.Książe musiał przyznać że odziedziczył urodę po matce.Często postępował lekkomyślnie i często bywał niedyskretny,lecz dzięki niebywałej urodzie i wdziękowi osobistemu cieszył się zarówno względami poddanych,jak i dziennikarzy.Podobnie jak żeńskiej połowy Europy,pomyślał Igneel z uśmiechem.
Obok Natsu siedział wezwany przez Igneela Amerykanin.Obaj synowie byli zbyt pogrążenie we własnych myślach by zauważyć pojawienie się ojca.Tylko uwago Amerykanina nic nie mogło umknąć.I właśnie dlatego Igneel go wezwał.
Gray Fullbuster bez słowa przyglądał się staremu księciu.Dobrze sie trzyma,zauważył,lecz przecież nie spodziewał sie niczego innego.Miał okazję spotkać władcę Magnolii zaledwie kilka razy.Natomiast ojciec Gray'a studiował z nim w Oksfordzie,gdzie zrodziła się przyjaźń i wzajemny szacunek,które przetrwały mimo upływu wielu lat i dzielącej ich odległości.
Igneel został władcą małego,uroczego kraju zaś ojciec Gray'a-dyplomatą. Gray wychował się wśród polityków i protokołu,lecz dla siebie wybrał mniej publiczne zajęcie-prace tajnego agenta.Jednak po dziesięciu latach zgłebiania najbardziej skrywanych tajemnic i poczynań mieszkańców swojego kraju,Gray oddał legitymacje i założył własną firmę.Przyszedł czas,gdy miał dosyć postępowania zgodnie z zasadami,jakie mu narzucali inni.Jego własne zasady bywały,surowsze i trudniej je było złamać.Doświadczenie,jakie zdobył,pracując w wydziale zabójstw,a następnie w służbach specjalnych,nauczyło go zawierzać przede wszystkim własnemu instynktowi.
Gray urodził się w zamożnej rodzinie.Z czasem,dzięki swym zdolnościom,zdołał pomnożyć majątek swoich przodków.Początkowo traktował prace jako źródło dochodów i ekscytujących wrażeń.Teraz nie musiał się już martwić o pieniądze i starannie wybierał zlecenia.Jeśli klient zdołał go zaintrygować,decydował się zająć jego sprawą.
Dla ludzi z zewnątrz,a czasem i dla samego siebie,był jedynie początkującym farmerem.Prawie rok temu kupił kawałek ziemi,realizując marzenie o ucieczce z miasta.To była jego odpowiedź na wyzwanie życia.Po dziesięciu latach miał codziennego lawirowania między dobrem i złem,prawem i bezprawiem,miał już zdecydowanie dosyć.
Przekonując sam siebie,że spłacił wszelkie zobowiązania,porzucił służbę publiczną.Prwatny detektyw może wybierać sobie klientów.Może pracować we własnym tempie i decydować o wyokości wynagrodzenia.Jeśli zlecenie okazuje sie niebezpieczne,radzi sobie z nim na swój sposób.A jednak w ciągu ostatnich paru lat Gray brał coraz mniej prywatnych spraw i powoli wycofywał sie z branży.Farma stanowiła szansę.Obiecał sobie,że pewnego dnia stanie sie całym jego życiem.Dla Igneela zrobił wyjątek.Zdecydował sie opóźnić pierwsze wiosenne siewy,aby spełnić jego prośbę.
Wyglądał bardziej jak wojownik niż farmer.Gdy wstał,by powitać księcia jego wysokie,szczupłe ciało poruszyło sie płynnie.Schludna lniana marynarka,gładki markowy podkoszulek i klubowe spodnie sprawiały,że zależnie od nastroju potrafił sprawiać wrażenie oficjalnego lub przeciwnie,rozluźnionego.Należał do tych ludzi,których ubrania,bez względu na to,jak są atrakcyjne stanowią tylko tło dla właściciela.
Jako pierwsza przyciągała uwagę twarz-być może z powodu delikatnych rysów odziedziczonych po irlandzkich i szkockich przodkach.Gdyby nie spędzał tak dużo czasu na powietrzu miałby bez wątpienia ciemną skórę.Ciemne włosy,choć starannie ostrzyżone niepokornie opadały mu na oczy.Szerokie usta nadawały tej poważnej twarzy szelmowski wyraz.Wrażenia dopełniały piękne,stalowobłekitne oczy.Gray potrafił ich użyć zarówno po to by oczarować jak i zastraszyć.
-Wasza Wysokość...
Słowa Gray'a natychmiast przykuły uwagę Jellala i Natsu.
-Co z Ju?-zapytali jednocześnie,lecz podczas gdy Natsu natychmiast podskoczył do ojca,Jellal nie ruszył sie z miejsca.Nerwowo zdusił papierosa w popielniczce.
-Była przytomna-odparł krótko Igneel-Udało mi sie z nią porozmawiać.
-Jak sie czuje?-Natsu patrzył na ojca zielonymi,zatroskanymi oczami.-Kiedy będziemy mogli ją zobaczyć?
-Jest bardzo zmęczona-odparł Igneel,pocieszająco poklepując syna po ramieniu.-Może jutro.
Jellal,nie ruszając sie spod okna,syknął:
-Czy ona wie,kto...
-Później o tym porozmawiamy-uciął ojciec.
Gdyby nie arystokratyczne wychowanie,młody książe zapewne powiedziałby coś więcej.Zbyt dobrze znał jednak zasady i ograniczenia,jakie niesie ze sobą tytuł.
-Niedługo zabierzemy ją do domu-rzekł,bliski rzucenia ojcu wyzwania.-Być może Juvia jest tu lepiej strzeżona,lecz wolę by wróciła z nami do domu jak najszybciej...
-Póki jeszcze jest tam,musimy koniecznie ją odwiedzić-wtrącił Natsu.-Na pewno ucieszy sie na widok znajomych twarzy.
Znajome twarze...Igneel utkiwł wzrok w oknie za plecami syna.Dla Ju Nie ma żadnych znajomych twarzy.Wyjaśni im to,ale później,kiedy będą sami.Na razie musi zachować spokój,jak przystało na władcę.
-Możecie odejść-rzucił.Beznamiętnie wypowiedziana,oficjalna formułka mocno dotknęła obu synów.Wiedział o tym ale nie zmienił tonu.-Jutro będzie w lepszej formie.A teraz muszę zamienić parę słów z Gray'em.-Gestem nakazał młodzieńcom by opuścili pomieszczenie.Widząc,że sie zawahali,uniósł brwi,lecz nie potrafił zdobyć się na bardziej stanowcze słowa.
-Czy coś ją boli?-nie ustępował Jellal.Spojrzenie Igneela złagodniało.Mogli to zauważyć jedynie ci,którzy dobrze go znali.
-Nie,przysięgam.Wkrótce sam sie przekonasz-dodał,widząc że odpowiedź nie zadowoliła pierworodnego syna.-Juvia jest silna-oznajmił z dumą.
Jellal posłusznie skinął głową.To,co miał do powiedzenia,będzie musiało poczekać.Bracia wyszli w towarzystwie straży.Igneel odprowadził synów wzrokiem,po czym zwrócił sie do Gray'a.
-Zapraszam-Wskazał gestem jedne z drzwi.-Rozgościmy sie na razie w gabinecie doktora Gildartsa.Przeszedł przez korytarz zdając sie nie zauważać ochrony.Gray nie potrafił nie dostrzegać tych ludzi o czujnych oczach;odczuwał ich niemal boleśnie.Nic dziwnego.Historia uprowadzenia w rodzinie królewskiej wprawiła obywateli w stan niebywałej nerwowości.Igneel otworzył drzwi,przepuścił go przodem i zmknął gabinet.
-Siadaj-zaprosił i sięgnął do kieszeni,z której wyjął ciemnobrązowy papieros,jeden z dziesięciu na jakie sobie dziennie pozwalał.Nim zdążył sięgnąć po zapalniczkę,Gray podał mu ogień.-Jestem ci bardzo wdzięczny że przyjechałeś.Nie miałem do tej pory okazji ci podziękować.
-Nie ma takiej potrzeby Wasza Wysokość.Jeszcze nic nie zrobiłem.
Igneel wypuścił kłąb dymu.W obecności syna przyjaciela mógł sie wreszcie rozluźnić przynajmniej odrobinę.
-Myślisz zapewne,że jestem zbyt surowy dla swoich synów-zaczął,zerkając na rozmówcę.
-Myślę,że Wasza Wysokość zna ich lepiej niż ja.
Igneel zasiadł w klubowym fotelu.
-Po ojcu masz dyplomacje krwi.-zauważył z uśmiechem.
-Być może.
-Jeśli sie nie mylę odziedziczyłeś również jego bystrość umysłu-ciągnął władca Magnolii.
-Dziękuje,Wasza Wysokość.-odparł uprzejmie Gray,choć nie był pewien czy ojciec byłby zadowolony z takiego porównania.
-Proszę mów mi po imieniu.-Po raz pierwszy od chwili od kiedy jego córka odzyskała przytomność,Igneel poczuł,że przestaje kontrolować emocje.Nerwowym ruchem potarł czoło.-Jestem gotów powoływać sie na przyjaźń z twoim ojcem,Gray-powiedział z wysiłkiem.-Zbyt mocno kocham moją córkę,nie mam wyboru.
Amerykanin obrzucił siedzącego naprzeciwko mężczyznę badawczym wzrokiem.Teraz dostrzegał coś więcej niż władcze maniery:widział ojca,desperacko walczącego o córkę.Bez słowa sięgnął po papierosa i odpalił go,dając Igneelowi kilka dodatkowych minut.
-Prosze mi wszystko opowiedzieć.
-Ona nic nie pamięta,Gray.
-Nie pamięta,kto ją uprowadził?-Byłu agent z niezwykłą powagą obserwował noski swoich butów.-Czy widziała ich?
-Ona nic nie pamięta-powtórzył dobitnie Igneel,unosząc głowę-Nawet własnego imienia.
Gray skinieniem głowy dał znak że przyjmuje wyjaśnienia do wiadomości,nie dając po sobie poznać,jak gorączkową prace wykonywały jego szare komórki.
-Chwilowa utrata pamięci jest chyba częstym skutkiem traumatycznych przeżyć-stwierdził.-Co na to lekarz?
-Niedługo będe z nim rozmawiał.-Igneel westchnął.Sześć dni nadludzkiego wysiłku dawało sie we znaki.-Przyjechałeś,Gray,bo cie o to prosiłem.Nigdy nie pytałeś dlaczego.
-To prawda.
-Jesteś obywatelem amerykańskim i nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.
Zapach tytoniu z Wirginii mieszał sie z francuskim.
-Wiem.
Igneel zacisnął wargi.Zupełnie jak ojciec,pomyślał.I podobnie jak ojcu,można mu całkowicie zaufać.Czuł,że mógłby powierzyć temu człowiekowi najcenniejsze sekrety.
-Zdajesz sobie sprawę z tego,że praca dla mnie może sie wiązać z niebezpieczeństwem?-upewnił sie choć wiedział,jaka będzie odpowiedź.
-Każdy władca jest na nie narażony.
-Tak.A dzięki pokrewieństwu także jego dzieci.
Starszy pan na chwile spuścił wzrok na swoje dłonie,na złoty książęcy pierścień.Był księciem krwi.Był także ojcem.Do tej pory nigdy nie musiał decydować,co jest ważniejsze.Urodził się,został wychowany i ukształtowany zgodnie z zasadami.Igneel zawsze wierzył,że najważniejsze są zobowiązania wobec ludzi.
-Moje dzieci naturalnie mają własną ochronę-dodał,rozgniatając ze złością papierosa.-Ju,znacz Juvia ,niechętnie odnosi sie do ochroniarzy.Jest strasznie uparta,gdy chodzi o prywatność.Być może ją rozpuściłem.To spokojny kraj,Gray.Naród kocha królewską rodzinę.To,że moja córka raz na jakiś czas wymykała sie ochronie,nie miało większego znaczenia.
-Tym razem też?
-Bardzo chciała pojechać na wieś.Robi to od czasu do czasu.Tytuł,który nosi,nie wiąże sie ze zbyt wieloma obowiązkami.Dla Juvii taki wyjazd na łono natury jest jak zawór bezpieczeństwa.Jeszcze sześć dni temu wydawało mi sie,że to nieszkodliwa odskocznia,dlatego na wszystko zezwalałem.
Ton głosu Igneela uzmysłowił Gray'owi,że książe rządził rodziną,podobnie jak państwem:sprawiedliwie,lecz w sposób zdecydowany.
-Sześć dni temu-powiedział Gray-uprowadzono twoją córkę.
Igneel w milczeniu skinął głową.Musi stawić czoło faktom,emocje jedynie utrudniają działanie.
-Teraz dopóki nie wiemy kto,i dlaczego ją uprowadził,jest całkowicie bezbronna-Westchnął.-Powierzyłbym Gwardii Królewskiej własne życie,lecz nie życie własnej córki.
Gray delikatnie strzepnął papierosa.zaczynał mu sie jawić obraz sytuacji.
-Nie pracuje już w policji,Igneelu.A ty nie potrzebujesz gliny-odparł z powagą.
-Prowadzisz własną działalność.O ile sie nie myle jesteś kimś w rodzaju eksperta w przypadkach terroryzmu.
-W moim kraju-podkreślił Gray.-A to zupełnie inna sprawa.-Czył,że ciekawość zaczyna brać górę nad zdrowym rozsądkiem.Zły na siebie,zmarszczył brwi.-Przez lata nieraz miałem okazje nawiązywać kontakty.Mógłbym ci dać nazwiska dobrych ludzi.Jeśli szukasz kandydatów do Gwardii Królewskiej...
-Szukam człowieka,któremu mógłbym powierzyć życie córki-uciął Igneel.Mimo że mówił cicho,w jego głosie zabrzmiała stanowczość i brak tolerancji dla sprzeciwu.
-Doceniam to.-odrzekł-ale nie jestem gliną.Nie jestem ochroniarzem.Jestem farmerem.
W głebi poważnych oczu dostrzegł rozbawienie i poczuł sie nagle jak mały chłopiec.
-Wiem,słyszałem.Może i tak być,jeśli to ci bardziej odpowiada.Ale potrzebuje cie,Gray.Bardzo.Nie musisz dawać mi teraz odpowiedzi
Igneel doskonale wyczuwał,kiedy może nalegać a kiedy należy czekać.
-Przemyśl co ci powiedziałem.Jutro wrócimy do naszej rozmowy i,być może,będziesz też mógł zobaczyć sie z Juvią.Tymczasem czuj sie jak u siebie w domu.-Wstał,sygnalizując koniec rozmowy.-Mój samochód zawiezie cie do pałacu.Ja jeszcze tu zostanę.
***
Ciepłe światło późnego poranka kładło się na podłodze szpitalnej sali.Walcząc z przemożną chęcią zapalenia papierosa,Gray przyglądał sie wzorom które słońce malowało w pokoju.Rano,przy śniadaniu w apartamencie Igneela miał sposobność ponownie porozmawiać z księciem.
Determinacja władcy nie była dla niego niczym nadzwyczajnym;jego ojciec zachowywałby sie tak samo.Przeklinając pod nosem,wyjrzał przez okno na góry,które malowniczo okalały Magnolię.
Czemu do diabła zdecydował sie tu przyjechać?Jego ziemia leży tysiące kilometrów stąd i czeka na zaoranie.Tymczasem on bawi sie w małym księstwie,gdzie powietrze uwodzi świerzością,a błękitne morze jest na wyciągnięcie ręki.Nie powinien tu przyjeżdżać.Trzeba było od razu znaleźć jakąś wymówkę,kiedy tylko Igneel sie z nim skontaktował.
Nie zapomniał księżniczki,którą poznał dziesięć lat temu gdy wraz z rodzicami przyjechał do Magnolii.Dziś zobaczył ją w szpitalnym łóżku,bladą,słabą i bezbronną.
Wówczas obchodził szesnaste urodziny,wspominał.Sam miał tyle samo lat,pracował już w policji i był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi.Nie wierzył w bajki.Tymczasem Juvia zdawała sie być postacią jak z baśni.
Doskonale pamiętał sukienkę,którą miała na sobie tamtego wieczoru:bladozielona,suto zmarszczona spódnica zwężała sie w niewiarygodnie wąskiej talii.Na głowie miała przepaskę wysadzaną brylantami,które migotały wśród bujnych niebieskich włosów.Delikatna,dziewczęca twarz przyciągała wzrok mlecznobiałą cerą i zaróżowionymi policzkami,lecz dopiero usta,pełne i obiecujące,koncentrowały na sobie uwagę.No i oczy...
Właśnie one najmocniej wyryły sie Gray'owi w pamięci.Ozdobione pięknymi brwiami i długimi rzęsami,przypominały dwa topazy.Odwrócił sie by na nią spojrzeć.
Nadal miała delikatne rysy.Wyraźnie zarysowane kości policzkowe dodawały jej godności.Skórę miała bladą,jak gdyby całe życie i młodość zostały z niej wypłukane.Włosy zaczesane do tyłu ,odsłaniały szlachetną twarz.Leżącą bezwładnie na pościeli dłoń ozdabiały brylanty i szafiry.Gray zwrócił uwagę na krótkie,zaniedbałe paznokcie,sprawiające wrażenie połamanych lub pogryzionych.Do nadgarstka miała podłączoną kroplówkę.Pamiętał,że szesnaście na urodzinach nosiła bransoletkę z pereł.
Stał ze zmarszczonym czołem,całkowicie pochłonięty w swoich myślach.Takim zobaczyła go Ju,gdy otworzyła oczy.Popatrzyła na ponurą,pełną zadumy twarz,na niebieskie oczy,wąskie usta, i zamarła.Co jest zjawą, a co snem? Na krótką chwilę oderwała wzrok od mężczyzny,by upewnić się,że nadal tam jest.Zacisnęła palce na prześcieradle,lecz gdy sie odezwała jej głos zabrzmiał spokojnie.
-Kim pan jest?
Wiele rzeczy mogło sie zmienić w ciągu tych lat ale nie jej oczy,głębokie,fascynyjące.
-Nazywam sie Gray Fullbuster,jestem przyjacielem pani ojca.-powiedział,nie wyjmując rąk z kieszeni .Juvia odprężyła sie odrobine.
-Czy my sie znamy?
-Poznaliśmy sie pare lat temu,Wasza Wysokość.-odparł.Oczy,które niegdyś fascynowały u młodej dziewczyny,a teraz kobiety ,zdawały sie go błagać.Czegoś jej brakuje,pomyślał.Rozpaczliwie potrzebuje pomocy.-Obchodziła pani szesnaste urodziny.Wyglądała pani wspaniale.-dodał miękko.
-Czy pan jest Amerykaninem,panie Fullbuster?
Zawahał sie mrużąc oczy.
-Tak.Skąd pani wie?
-Akcent.-W oczach Juvii pojawiło sie zmieszanie.Czuł że za wszelką cenę stara sie podążać za wątłą nitką,jaką niespodziewanie jej podsunęło.-Byłam tam?
-Tak,Wasza Wysokość.
On wie,przeszło jej nagle przez głowę.Wie to,czego ona może sie jedynie domyślać.Pustka...ta piekielna pustka w głowie...Czuła jak do oczu napływają jej łzy.
-Potrafi pan sobie wyobrazić jakie to straszne?-zapytała cicho.-Budzę sie rano i nic nie pamiętam.Moje życie to pusta księga.Muszę czekać,aż inni pomogą mi ją uzupełnić.Co sie ze mną stało?
-Wasza Wysokość...
-Musi mnie pan tak tytułować?-zaoponowała.
W wielkich oczach dostrzegł błysk zniecierpliwienia.Usiłował sie nie uśmiechnąć.Usiłował nie pokazać,jak bardzo ją podziwia.
-Nie.A jak mam sie do pani zwracać?
-Po imieniu.Czyli Juvia jak mi powiedziano.
-Większość ludzi nazywa cie Ju.
-Niech będzie.-z ubolewaniem pokiwała głową.-Powiedz mi chociaż co sie ze mną stało.
-Nie znamy szczegółów-przyznał.
-Musicie znać!-Nie spuszczała z niego wzroku.-Powiedz mi chociaż co wesz.
Przyglądał jej sie.Była delikatna,to prawda,lecz pod kruchą postacią kryła się żelazna wola.Na niej będzie musiała odbudować swoje życie.
-W zeszłą niedzielę po południu pojechałaś na wieś.-zaczął.-Następnego dnia znaleziono twój samochód porzucony na poboczu.Potem były telefony z żądaniami okupu.Wiemy więc tyle,że zostałaś porwana i przetrzymywana w ukryciu.
Przemilczał pogróżki porywaczy w których opisywali co zrobią księżniczce.Nie wymienił też zawrotnej sumy,jakiej domagali sie bandyci.
Porwanie.Ju wyciągnęła ręke i oplotła palcami dłoń Amerykanina.Widziała obrazy,cienie.Mły,ciemny pokój.Zapach...Nafta i pleśń.Pamiętała mdłości i ból głowy.Poczuła powracający,paniczny strach.
-Trudno będzie to odtworzyć-zauważyła.-Nie wiem dlaczego,ale jestem pewna że mówisz prawdę.
Tylko,że wszystko rysuje sie tak niewyraźnie...
-Nie jestem lekarzem,ale uważam,że niczego nie można zrobić na siłę-odparł pogodnie.Walka tej dziewczyny o odnalezienie samej siebie wywarła na nim ogromne wrażenie.-Kiedy przyjdzie odpowiedni moment wszystko sobie przypomnisz.
-Łatwo ci mówić.Ktoś mnie okradł z mojego życia panie Fullbuster...A jaka jest twoja rola w tym wszystkim?-zainteresowała sie niespodziewanie.-Byliśmy kochankami?
Gray uniósł brwi.Potrafi być szczera.I wcale nie sprawia wrażenia zbyt przejętej taką możliwością,pomyślał,uśmiechając się.Nie pytając o pozwolenie sięgnął po papierosa.
-Nie.-podsunął jej paczkę,a Ju poczęstowała sie,nie mając pojęcia czy pali czy też nie.-Jak już mówiłem,spotkaliśmy sie jeden jedyny raz jak mieliśmy po szesnaście lat.Nasi ojcowie sie przyjaźnią.Nie byliby zachwyceni,gdybym cię uwiódł.
-Rozumiem.-Zaciągnęła sie i natychmiast poczuła,jak dym pali jej gardło i wypełnia płuca,zmuszając do zaczerpnięcia oddechu.Zgasiła papierosa tym samym władczym ruchem jakim po niego sięgnęła.-W takim razie co tu robisz?
-Twój ojciec prosił mnie o przyjazd.Martwi sie o twoje bezpieczeństwo.
Zatrzymała wzrok na pierścionku,który zdobił jej dłoń.Ładny,oceniła.Gdy jednak spojrzała na paznokcie,poczuła że coś sie nie zgadza.Dlaczego,nosząc taki pierścień,nie dbała o dłonie?Gdzieś z najgłębszych pokładów świadomości dotarło do niej jakieś niewyraźne,ulotne wspomnienie.Ju zacisnęła pięści.
-Ojciec martwi sie o moje bezpieczeństwo-ciągnęła nieświadoma,iż Gray uważnie śledzi każdy jej najdrobniejszy ruch-ale co to ma wspólnego z tobą?
-Mam troche doświadczenia w tych sprawach.Książe Igneel prosił żebym sie tobą zaopiekował.
Zmarszczyła czoło nie wiedząc że w ten właśnie sposób ma zwyczaj wyrażać zainteresowanie.
-Ochroniarz?Nie sądze żeby mi sie to podobało.
Gray mimo całego współczucia dla Ju zaczynał mieć doyć.Poświęcił wolny czas i przeleciał parę tysięcy kilometrów,a jej sie to nie podoba!
-Wasza Wysokość musi wiedzieć,że nawet księżniczka bywa zmuszona robić rzeczy których nie chce.Można do tego przywyknąć.-stwierdził nieco sarkastycznie.
-Nie sądze panie Fullbuster-odparła spokojnie.-Jestem przekonana,że nie zniosłabym kogoś kręcącego sie obok mnie.Kiedy wrócę do domu...-zamilkła uświadamiając sobie,że słowo dom nie niosło ze sobą żadnego konkretnego znaczenia.-Kiedy wrócę do domu-poetórzyła-znajdę jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu.Możesz przekazać mojemu ojcu,że odrzuciłam twoją propozycję.
-Decyzja nie należy do ciebie,tylko do twojego ojca-odparł Gray,wstając.
Juvia mogła teraz docenić,że mimo przeciętnego wzrostu robił wrażenie.I nie chodziło o szlachetne rysy ani dobrane ze smakiem,choć swobodne ubranie.Czuło się,że jeśli zechce postawić na swoim,zrobi to bez względu na okoliczności.
Jego obecność sprawiała,że czuła się niespokojna.Nie wiedziała dlaczego,a,co gorsza,nie miała pojęcia,czy powinna wiedzieć.Za to on wiedział i właśnie z tego powodu nie chciała z nim mieć nic wspólnego.Jej życie było wystarczająco skomplikowane bez człowieka takiego jak Gray.
Zapytała,czy byli kochankami gdyż świadomość ta intrygowała ją i przerażała zarazem.Gdy zaprzeczył,nie poczuła ulgi,a jedynie pustkę,która towarzyszyła jej od dwóch dni.Może jest kobietą wiodącą samotne życie?
-Powiedziano mi,że mam prawie dwadzieścia pięć lat,panie Fullbuster.
-Musisz sie tak do mnie zwracać?-zaproponował,umyślnie naśladując ton jej głosu.
Uśmiechnęła się.Na krótką chwile beztroski uśmiech rozświetlił jej śliczną twarz.
-Jestem dorosła-ciągnęła-i sama decyduję o swoim życiu-zaznaczyła uparcie.
-Należysz do królewskiego rodu.Niektórych decyzji nie możesz podejmować sama
\-przypominał,ruszając do drzwi.Już z ręką na klamce,zawahał się.
-A skoro sie nie zgadzasz,to i lepiej.Mam ważniejsze rzeczy na głowie nić opieka nad rozkapryszoną księżniczką-powiedział z cierpkim uśmiechem.
Poczekała aż drzwi się zamknął i siadła na łóżku.Czuła sie otumaniona.Przez krótką chwilę pragnęła położyć się z powrotem i czekać,by ktoś przyszedł i pomógł jej sie podnieść.Zrozumiała jednak,że nie wytrzyma leżenia na wznak ani minuty dłużej.Spuściła ostrożnie nogi na podłogę i poczekała,aż minie zawrót głowy.Ostrożnie,powoli,ruszyła w kierunku wiszącego na ścienie lustra.
Do tej pory starała sie tego unikać.Nie pamiętała jak wygląda i oczami wyobraźni widziała tysiące postaci.Czy któraś z nich to ona?Jak może żądać odpowiedzi na to pytanie skoro nie zna nawet koloru własnych oczu!Nabrawszy głęboko powietrza przystanęła przed lustrem i uniosła głowę.
Zbyt chuda,było jej pierwszą myślą.Zbyt blada.Ale,dodała z głupim uczuciem ulgi,niebrzydka.Twarz bardzo mizerna.Delikatna,przestraszona.W jej rysach nie było nic co przypominało by mężczyzne który przedstawił sie jako jej ojciec.W jego wzroku widziała siłę.W swoich błękitnych oczach-tylko słabość.
-Kim jesteś?-zapytała,kładąc dłoń na lustrzanej tafli.
Wreszcie wbrew sobie samej,poddała się rozpaczy i wybuchła płaczem.
No to zaczynamy przygodę! Mam nadzieje że długość rozdziału wam odpowiada :D Postaram sie jak najszybciej dodać następny będe pracować z wszystkich sił ;) Jeśli wam sie spodobał mój blog polećcie go znajomym i komentujcie proooosze.Nawet krytyka cieszy oko :D
~Lucy
Juvia mogła teraz docenić,że mimo przeciętnego wzrostu robił wrażenie.I nie chodziło o szlachetne rysy ani dobrane ze smakiem,choć swobodne ubranie.Czuło się,że jeśli zechce postawić na swoim,zrobi to bez względu na okoliczności.
Jego obecność sprawiała,że czuła się niespokojna.Nie wiedziała dlaczego,a,co gorsza,nie miała pojęcia,czy powinna wiedzieć.Za to on wiedział i właśnie z tego powodu nie chciała z nim mieć nic wspólnego.Jej życie było wystarczająco skomplikowane bez człowieka takiego jak Gray.
Zapytała,czy byli kochankami gdyż świadomość ta intrygowała ją i przerażała zarazem.Gdy zaprzeczył,nie poczuła ulgi,a jedynie pustkę,która towarzyszyła jej od dwóch dni.Może jest kobietą wiodącą samotne życie?
-Powiedziano mi,że mam prawie dwadzieścia pięć lat,panie Fullbuster.
-Musisz sie tak do mnie zwracać?-zaproponował,umyślnie naśladując ton jej głosu.
Uśmiechnęła się.Na krótką chwile beztroski uśmiech rozświetlił jej śliczną twarz.
-Jestem dorosła-ciągnęła-i sama decyduję o swoim życiu-zaznaczyła uparcie.
-Należysz do królewskiego rodu.Niektórych decyzji nie możesz podejmować sama
\-przypominał,ruszając do drzwi.Już z ręką na klamce,zawahał się.
-A skoro sie nie zgadzasz,to i lepiej.Mam ważniejsze rzeczy na głowie nić opieka nad rozkapryszoną księżniczką-powiedział z cierpkim uśmiechem.
Poczekała aż drzwi się zamknął i siadła na łóżku.Czuła sie otumaniona.Przez krótką chwilę pragnęła położyć się z powrotem i czekać,by ktoś przyszedł i pomógł jej sie podnieść.Zrozumiała jednak,że nie wytrzyma leżenia na wznak ani minuty dłużej.Spuściła ostrożnie nogi na podłogę i poczekała,aż minie zawrót głowy.Ostrożnie,powoli,ruszyła w kierunku wiszącego na ścienie lustra.
Do tej pory starała sie tego unikać.Nie pamiętała jak wygląda i oczami wyobraźni widziała tysiące postaci.Czy któraś z nich to ona?Jak może żądać odpowiedzi na to pytanie skoro nie zna nawet koloru własnych oczu!Nabrawszy głęboko powietrza przystanęła przed lustrem i uniosła głowę.
Zbyt chuda,było jej pierwszą myślą.Zbyt blada.Ale,dodała z głupim uczuciem ulgi,niebrzydka.Twarz bardzo mizerna.Delikatna,przestraszona.W jej rysach nie było nic co przypominało by mężczyzne który przedstawił sie jako jej ojciec.W jego wzroku widziała siłę.W swoich błękitnych oczach-tylko słabość.
-Kim jesteś?-zapytała,kładąc dłoń na lustrzanej tafli.
Wreszcie wbrew sobie samej,poddała się rozpaczy i wybuchła płaczem.
No to zaczynamy przygodę! Mam nadzieje że długość rozdziału wam odpowiada :D Postaram sie jak najszybciej dodać następny będe pracować z wszystkich sił ;) Jeśli wam sie spodobał mój blog polećcie go znajomym i komentujcie proooosze.Nawet krytyka cieszy oko :D
~Lucy