Gruvia,Jerza,NaLu ;3

Gruvia,Jerza,NaLu ;3

sobota, 25 kwietnia 2015

Odcinek 3




      Zamierzała oddać się rozmyślaniom, lecz nadmiar wrażeń sprawił, że wkrótce odpłynęła w krainę snów. Czuła się rozchwiana i zdezorientowana, zupełnie jak pierwszego dnia w szpitalu.
   Juvia. Ma na imię Juvia i leży we własnej sypialni na miękkiej, różowo-błękitnej narzucie, która przykrywa wielkie, dębowe łóżko. Czuje na skórze delikatny powiew wiatru, wpadającego przez uchylone okno.
   Ma na imię Juvia i nie ma powodu, by się budzić, drżąc ze strachu. Bezpieczna, jestem bezpieczna, powtarzała bez przerwy w myślach, aż wreszcie udało jej się przekonać mięśnie, by się rozluźniły.
- A więc to tak! 
   Na dźwięk tego jednego, pełnego oburzenia zdania przerażona Ju poderwała się gwałtownie. Naprzeciwko łóżka, na krześle o prostym, twardym oparciu, siedziała starsza kobieta. Włosy o szarym odcieniu miała upięte w ciasny kok. Twarz o pergaminowo cienkiej, żółtej skórze pokrywała sieć zmarszczek. Nieduże ciemne oczy mierzyły Ju badawczym spojrzeniem, a zwiędłe usta miały zdecydowany wyraz. Nieznajoma była ubrana w dostojną, różową suknię i masywne buty.
   Świadoma, że nie może polegać na własnej pamięci, Ju postanowiła zawierzać instynktom.Gray zalecił obserwację bez uprzedzeń. Doceniała mądrość zawartą w tej radzie. Patrząc na kobietę w różu, całkowicie wyzbyła się lęku. Spokojnie, nie wstając z łóżka, powitała gościa.
- Dzień dobry.
- Ładne rzeczy! - rzekła kobieta. Mówiła, jak wydawało sie Ju, ze słowiańskim akcentem. - Przez tydzień zamartwiałam się o ciebie, a ty wracasz i nawet nie pofatygujesz sie, żeby się ze mną przywitać.
- Przykro mi. - Przeprosiny przyszły tak naturalnie, że nawet się uśmiechnęła.
- Wygadywali jakieś brednie o twojej pamięci. E tam! - Kobieta uderzyła dłonią w poręcz krzesła. - Moja Juvia miałaby nie pamiętać własnej niani?
   Ju wpatrywała się w starszą kobietę intensywnie, lecz żadne wspomnienia nie przychodziły jej do głowy.
- Nie pamiętam - szepnęła z poczuciem winy. - Nic nie pamiętam, wybacz.
   W ciągu siedemdziesięciu lat życia niania wychowała całe przedszkole dzieci i pochowała jedno z własnych, więc niewiele mogło ją zaskoczyć. Przez chwilę obie siedziały w ciszy, jakby piastunka przetrawiała tę nowinę, a potem podniosła się z krzesła energicznie jak nastolatka. Gdy stanęła u wezgłowia łóżka Ju, oczom księżniczki ukazała się kobieta podobna do różowego ptaka, o surowej twarzy i różańcu przypiętym do paska.
- Nazywam się Hilda Barysznowa, byłam nianią lady Kobato Kirigayi, twojej ciotki, oraz lady Hany Kirigayi, twojej matki - oświadczyła z godnością. - Gdy została księżniczką Haną z Magnolii, przyjechałam razem z nią, by niańczyć jej dzieci. Zmieniałam ci pieluchy, opatrywałam kolana i wycierałam nos. Kiedy wyjdziesz za mąż, będę się zajmowała twoimi dziećmi.
- Rozumiem.
   Ju na wszelki wypadek posłała Hildzie najuprzejmiejszy uśmiech na jaki było ją stać. Nagle dotarło do niej, że jeszcze nie widziała własnego uśmiechu. Będzie musiała wrócić do lustra.
0 Byłam grzecznym dzieckiem? - spytała z niepohamowaną ciekawością.
- Hm... - Mruknięcie mogło oznaczać wszystko, lecz Ju odniosła wrażenie, że wyczuwa w głosie niani nitkę zadowolenia. - Czasami grzeczniejszym, czasami mniej grzecznym niż bracia - wyjaśniła i uważnie przyglądała się Ju. 0 Kiepsko spałaś, kochasiu - stwierdziła z troską. - Nic zresztą dziwnego. Wieczorem przyniosę ci szklankę gorącego mleka.
- Czy je lubię?
- Nie, ale wypijesz. A teraz pora na kąpiel. Za dużo wrażeń, za dużo lekarzy, ot, co ci dolega. Ejże, co zrobiłaś z rękami? - zawołała nagle, podnosząc jedną dłoń Juvii. - Wystarczył tydzień poza domem, żebyś zniszczyła paznokcie - powiedziała zrzędliwym tonem. - Gorzej niż kucharka. Połamane i obgryzione, a wydajesz na manicure tyle pieniędzy!
   Niania gderała i gderała, a Ju nadal siedziała na łóżku. Dotyk ciepłej, suchej dłoni i dźwięk głosu przywołał jakieś ledwie uchwytne, niewyraźne uczucia. Gdy spróbowała je zatrzymać, zbladły i znikły, jak zwykle.
- Często robię manicure?
- Raz na tydzień - szepnęła niania.
- Zdaję się, że muszę coś z tym zrobić.
- Możesz poprosić tę swoją nadętą sekretarkę, żeby cię umówiła. Musisz też zadbać o włosy. Widział to kto, żeby księżniczka latała po okolicy z połamanymi paznokciami i rozwianymi włosami? Do czego to doszło. - Niania odeszła do przyległego pomieszczenia.
   Ju wstała i rozebrała się. Krzątająca się przy kąpieli staruszka nie naruszyła jej prywatności. Nawet gdy zdjęła koszulę, staruszka była tuż obok, pomagając jej włożyć krótki, jedwabny szlafroczek.
- Zepnij włosy - nakazała niania - Później się nimi zajmiemy. - Widząc w oczach Ju wahanie, podeszła do toaletki i otworzyła małe, emaliowane pudełko. W środku leżało mnóstwo przeróżnych spinek. - Weź. - Jej ton był już mniej gderliwy. - Masz gęste włosy, zupełnie jak twoja matka. Potrzebujesz wielu spinek. - Cmokając, kierowała ją w stronę pomieszczenia, z którego dobiegał odgłos lecącej wody. Ju zatrzymała się w progu i rozejrzała wokoło.
   Okno w dachu skonstruowane było tak przemyślnie, że można było, siedząc na wannie spoglądać na słońce, deszcz, lub księżyc. Wyłożone białymi kafelkami ściany zdobiły pnące rośliny, stanowiące wdzięczne tło dla olbrzymiej, zielonej wanny. Otumaniona obserwowała przypominający wodospad strumień wody płynący z szerokiego, lśniącego kranu.
   Nagle zobaczyła siebie jako namiętną, zmysłową nimfę i zadała sobie pytanie, czy rzeczywiście taka jest. Zapach unoszący się znad wanny był tym samym, który dostała w maleńkiej, szklanej buteleczce, po którą książe posłał dziś rano. Zapach Juvii, przypomniała sobie Ju.
   Zrzuciła szlafroczek i zanurzyła się w wodzie. Teraz, gdy niania odeszła, mamrocząc coś na temat porozrzucanych ubrań, mogła nareszcie oddać się przyjemności kąpieli. Gorąca woda opływała jej ciało. Nagle odkryła, że w ten sposób odprężała się setki razy wcześniej, ze wzrokiem utkwionym w niebo, pogrążona w myślach.
   Niedługo będzie kolacja. Oczami wyobraźni widziała wyrafinowaną, uroczystą oprawę posiłku. Srebra, obrusy, świece, kryształy i porcelana. Bez najmniejszego problemu potrafiła przewidzieć menu i dopasować gatunek wina do potrawy. Wiedza na ten temat należała do równie podstawowej jak odpowiedź na pytanie, co najpierw należy na siebie włożyć. Nie miała jednak pojęcia, jaki wzorek zdobi ową delikatną porcelanę. Podobnie tajemnicze było wszystko, co kryło się za ścianą sypialni.
   Zniecierpliwiona zanurzyła się głębiej. Już nie po raz pierwszy miała okazję skonstatować, że niecierpliwość stanowi istotną cechę jej natury. Odzyska pamięć, zapewniła sobie. Jeśli nie stanie się to wkrótce, znajdzie sposób, by sobie poradzić.
   Gray Fullbuster. Ju sięgnęła po mydło i miękką, zbyt dużą gąbkę. On może stać się jej bramą do przeszłości. Co za ulga zająć na chwilę myśli kimś innym! Były policjant, przypomniała sobie, przyjaciel rodziny. Mimo że nie jest jej bliskim znajomym, wydaje się nieźle ją znać. Ma własne życie w Ameryce. Czy kiedyś tam była? Gray twierdzi, że tak.
   Leżała spokojnie, w nadziei że zdoła uzyskać jakiś fragment własnego życia, lecz jej wewnętrzny ekran wyświetlał tylko ciąg chaotycznych obrazów. Imponujące gmachy, marmury i długie, oficjalne kolacje. I wielka rzeka o brzegach porośniętych gęstą soczystą trawą, po której pływają dziesiątki łódek. Odzyskiwanie nawet tak nieistotnych urywków wspomnień okazało się niezwykle wyczerpujące. Była prawie pewna, że rzeczywiście odwiedziła kraj Gray'a.
   Skoncentruj się na nim, poradziła sobie. Jeśli ten człowiek ma być w jakikolwiek sposób pomocny, musi go zrozumieć. Przystojny, pomyślała, i niezwykle gładki w obyciu. Nie była pewna, co kryje się za tą fasadą. Sprawiał wrażenie człowieka twardego, samotnika, który wszystko robi po swojemu. To dobrze, skwitowała. Właśnie tego mi potrzeba.
   W przeciwieństwie do rodziny nie miał żadnego powodu, by ją chronić. Podobnie zresztą, jak nie miał najmniejszego powodu by jej pomagać. Być może, przyjął stawiane przez nią warunki jedynie po to, by wywiązać się ze zobowiązań nałożonych nań przez ojca. Ochroniarz, pomyślała z niechęcią. Nie chciała mieć dwóch cieni.
   Jednak, zastanawiała się, bawiąc się gąbką, czy nie o to właśnie go prosiła w czasie rozmowy? Co poczuła, gdy zobaczyła go w holu, za plecami brata? Ulgę, choć wstydziła się do tego przyznać. Stała tam cała rodzina, kochająca, zamartwiająca się o nią, a ona poczuła ulgę na widok nieznajomego.
   Może to i lepiej, że myśli więcej o nim niż o sobie. Ju cisnęła gąbkę do wody. Skąd mogła wiedzieć, czy polubiłaby kobietę, którą była? Przecież równie dobrze mogła się okazać kimś oziębłym, nieczułym i samolubnym. Okazało się, że lubi piękne stroje i manicure. Czyżby była aż tak powierzchowna?
   A jednak ją kochają. Wyłowiła gąbkę, by przycisnąć ją do twarzy. Miłość, którą widziała w oczach rodziny, była prawdziwa. Czy kochaliby ją, gdyby na to nie zasługiwała?
   Namiętność. Pamiętała żar, który ogarnął jej ciało, gdy Gray pocałował jej dłoń. A zatem ma normalne, kobiece potrzeby. Czy kiedykolwiek je zrealizowała? Uśmiechając się do swoich myśli, oparła wygodnie głowę i zamknęła oczy. Ile kobiet mogłoby szczerze powiedzieć, że są niewinne?
   Czy mężczyzna taki jak on potrafi odczytywać, co się dzieje w sercu kobiety? Czasami, gdy na nią patrzył, czuła, że sięga w głąb niej, wprawiając w drżenie struny, na których żaden nieznajomy nie miał prawa grać. Myśląc o nim, zaczęła się zastanawiać, jak by to było, gdyby pozwoliła mu się dotykać; tak naprawdę dotykać. Opuszki palców muskające skórę, dłoń pieszcząca rozgrzane ciało. Czuła rodzące się podniecenie i pozwoliła mu zawładnąć sobą.
   Czy to nowe doświadczenie? - zastanawiała się, leniwym ruchem namydlając gąbką piersi. Czy z powodu innych mężczyzn też stawała się taka...rozpalona? Czy byli już jacyś mężczyźni, którzy opanowaliby jej umysł, budząc marzenia i fantazje? Czy jest kobietą pożądaną?
   Podnosząc się z wanny, pozwoliła wodzie swobodnie spływać po ciele. Gray miał racje, jeśli chodzi o potencjalne zalety sytuacji, w której się znalazła. Mogła bez przeszkód obserwować, jak inni reagują na jej bliskość. Dziś wieczorem to właśnie będzie robić.

   Wsparta na ramieniu ojca, szła na dół szerokimi schodami. Zapowiedział jej, że wypiją drinka w salonie, lecz nie dodał, że przyjdzie ją tam zaprowadzić. U stóp schodów przystanął, by czule ucałować dłoń córki. Ów gest, mimo że bardzo podobny do gestu Gray'a wywołał uśmiech, a nie podniecenie.
- Pięknie wyglądasz, Ju.
- Dziękuję. Przy tej kolekcji ubrań, którą mam w szafie, trudno by mi było źle się ubrać.
   Roześmiał się; jeszcze nigdy nie wyglądał tak młodo.
- Zwykłaś mawiać, że ubrania są twoim jedynym nałogiem.
- Naprawdę?
   W pozornie błahym pytaniu stary książę natychmiast wyczuł silną potrzebę dowiedzenia się czegoś nowego.
- Zawsze dawałaś mi wyłącznie powody do dumy - zapewnił, biorąc ją pod ramię i prowadząc dalej korytarzem.

   Gray zauważył pewne napięcie istniejące między Jellalem a Jose'm, sekretarzem stanu w rządzie Igneel'a. Manifestowało się ono lodowatą uprzejmością. Kiedy Jellal obejmie tron, skonstatował Gray beznamiętnie, Jose z pewnością nie zasiądzie u jego boku.
   Jellal od dawna wzbudzał zainteresowanie Gray'a. Młody książę był bardzo zamknięty w sobie. W przeciwieństwie do ojca nie miał wrodzonego odruchu kontrolowania siebie. Musiał ciężko na to pracować. Cokolwiek kipiało wewnątrz, nie mogło wybuchnąć, a przynajmniej nie publicznie. Jego brat nie miał podobnych ograniczeń.
   Natsu siedział swobodnie, jednym uchem słuchając toczącej się rozmowy. Nie analizował każdego słowa, jak jego brat. Chciał cieszyć się tym, co przyniosło życie.
   Podobnie jak Juvia, Gray nie mógł wiedzieć, czy dziewczyna, którą poznał przed laty, wyrosła na kobietę poważną, podobną do Jellala, czy też radosną, jak młodszy brat. Może też okazać się zupełnie inna niż rodzeństwo. Po dwóch krótkich rozmowach był tego nie mniej ciekaw jak sama Ju.
   Jaka jest? Piękna, to widać od razu. Klasyczna uroda i elegancja nie przepadły wraz z pamięcią. Pod nimi wyczuwał żelazną wolę. Będzie jej potrzebowała, stwierdził, jeśli ma odkryć siebie.
   Pociągała go, nie sposób temu zaprzeczyć. To, co dziś czuł, nie miało nic wspólnego z oczarowaniem, jakiego doświadczył lata temu. Teraz widział w niej kobietę, która ze wszystkich sił stara się nie utracić kontroli nad sytuacją, choć jej nie rozumie. Nie sposób nie cenić człowieka, który jest w stanie zapanować nad emocjami w chwili, gdy cały świat wali mu się na głowę.
   Nie sposób również zaprzeczyć istnieniu pożądania, które czuł, ilekroć się spotkali. Sposób, w jaki na niego patrzyła tymi wielkimi, niebieskimi oczami, nie pozwalał mu o niej zapomnieć. Czy zawsze tak było? W każdym razie powinien być ostrożny. Nawet jeśli Ju wygląda jak kobieta, której można dotknąć, uwieść, z którą można pójść do łóżka, i tak pozostanie księżniczką. Nie taką z bajek, lecz prawdziwą z krwi i kości.
   Gdy się odwrócił i spojrzał na nią, musiał przywołać całe swoje zawodowe opanowanie, aby nic po sobie nie pokazać.
   Szła z wysoko podniesioną głową, jakby wchodziła na arenę, nie do salonu. Perły błyszczały w jej uszach, na szyi i w odgarniętych do tyłu włosach. Suknia miała kolor winogron. Jedwab i perły doskonale komponowały się z jej jasną karnacją. Postawa godna była tytułu, jaki nosiła. Choć nie trzymała się kurczowo ojcowskiego ramienia, Gray był pewien, że chętnie skorzystałaby z oparcia. Jednocześnie była czujna. A także, zauważył z satysfakcją, szukała go wzrokiem.
- Wasza Wysokość...
   Spokojnie czekała, aż Jose przejdzie przez salę i złoży przed nią ukłon. Zobaczyła mężczyznę starszego niż Gray, lecz młodszego niż jej ojciec. Ciemne włosy przetykała siwizna, a na twarzy widoczne były pierwsze zmarszczki. Wspaniale pachnie, pomyślała, dziwiąc się przewrotności swojego umysłu. Chodził, nieznacznie powłócząc lewą nogą, lecz muszka i czarny garnitur nadawały mu niezwykle elegancki wygląd.
- Cieszę się, że pana znów widzę.
- Dziękuję. - Uścisk dłoni nie zrobił na niej najmniejszego wrażenia.
- Pan Jose i ja mieliśmy dziś wieczorem omówić pewne sprawy - powiedział książę. -Niestety, nie będzie mógł zostać z nami na kolacji.
- Same obowiązki i żadnych przyjemności, panie Jose. - Uśmiechnęła się uprzejmie.
- Naprawdę miło widzieć Waszą Wysokość bezpieczną w domu.
   Kątem oka Ju zdążyła zauważyć porozumiewawcze spojrzenie, które wymienili obaj panowie.
- Skoro pewne sprawy nie wchodzą w zakres możliwych obowiązków, może czas pomyśleć o drinku - zaproponowała lekkim tonem.
   Przechodząc przez salon, zauważyła pełne aprobaty spojrzenie Gray'a, co pomogło jej się nieco rozluźnić.
- Panowie, proszę się rozgościć. - Wskazała wszystkim miejsca. Wszystkim poza Natsu, który już dawno się rozgościł. -Czy mam swój ulubiony napój? - zapytała go wskazując na barek.
- Woda artezyjska z limonką - odparł z uśmiechem. -Zwykłaś mawiać, że do kolacji podaje się tyle wina, że nie potrzebujesz zaczynać zabijania swoich szarych komórek już przed jedzeniem.
- Bardzo rozsądnie.
   Gray podszedł do baru przygotować napój dla księżniczki, a Ju zajęła miejsce na jednej z sof. Panowie rozgościli się wokół niej. Czy całe moje życie było zdominowane przez mężczyzn? -zastanawiała się, popijając podany napój.
- No i jak, powiedzieć wam co widzę? - zaczęła i nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: - Widzę, że Jellal jest zdenerwowany oraz że mój ojciec ostrożnie stawia każdy krok, jak człowiek na polu minowym. Ja stoję na samym jego środku.
- Ta rozmowa nie ma sensu - stwierdził Jellal. - To sprawa czysto rodzinna.
- Problemy rodziny panującej są problemem całej Magnolii. - Głos Jose był uprzejmy, lecz, jak zauważyła Ju, całkowicie beznamiętny. - Stan zdrowia księżniczki Juvii to sprawa zarówno osobista, jak i wagi państwowej. Obawiam się, że światowa prasa zacznie żerować na wieści o jej amnezji, jeśli tylko dojdą do nich jakieś pogłoski. Jeszcze nie ucichła sprawa porwania. Pragnąłbym jedynie dać ludziom i Jej Wysokości chwilę wytchnienia.
- Jose ma rację. -Głos Igneel'a był nie tylko spokojny, lecz także przepełniony uczuciem.
- Teoretycznie. - Jellal posłał Gray'owi niechętne spojrzenie. - Co nie zmienia faktu, że Juvia potrzebuje odpoczynku i terapii. Ktokolwiek to zrobił... - palce księcia zacisnęły się wokół szklanki - drogo za to zapłaci.
- Jellalu. - Ju położyła rękę na jego dłoni dobrze znanym mu gestem, którego sama nie pamiętała. - Zanim ktokolwiek poniesie karę, muszę sobie przypomnieć, co się wydarzyło.
- Przypomnisz sobie, gdy będziesz gotowa. Tymczasem...
- Tymczasem. - przerwał mu ojciec - wszelkimi dostępnymi sposobami musimy chronić Ju. I zgadzam się z Jose'm, że nieujawnienie informacji o amnezji zwiększy jej bezpieczeństwo. Jeśli porywacze dowiedzą się, że nic dotąd nie powiedziałaś, mogą zechcieć uciszyć cię, zanim coś sobie przypomnisz.
   Ju podniosła szklankę do ust i w milczeniu wysączyła napój.
- Jak mam to ukryć? - zapytała.
- Jeśli można, Wasza Wysokość - Jose, nim zwrócił się do Ju, zerknął w stronę Igneel'a - sugerowałbym pozostanie w pałacu wśród tych, którym pani ufa. Powinniśmy odwołać, lub przełożyć na później pani spotkania poza domem. Porwanie, wyczerpanie, szok wystarczą za usprawiedliwienie, nie trzeba nic dodawać.
Lekarz, który się panią zajmował, jest człowiekiem pani ojca. Nie musimy się obawiać, że powie więcej niż to, co mu każemy.
- Nie. - Ju zdecydowanym ruchem odstawiła szklankę.
- Słucham...?
- Nie - powtórzyła uprzejmie, szukając spojrzeniem ojca. - Nie będę tu siedziała jak w więzieniu. Jeśli mam jakieś zobowiązania, dotrzymam ich. - Zobaczyła, jak Natsu szerzy zęby w uśmiechu i wznosi toast.
- Wasza Wysokość musi zrozumieć, na jakie naraża się niebezpieczeństwo! Proszę poczekać przynajmniej do czasu, gdy policja ustali, kto panią porwał - zdenerwował się Jose.
- Mam siedzieć w zamknięciu i czekać z założonymi rękami? - Potrząsnęła głową. - Odmawiam.
- Juvio, nasze obowiązki nie zawsze są przyjemne. -Książę strząsnął popiół z nerwowo zapalonego papierosa.
- Być może. Nie mam w tej kwestii żadnego doświadczenia. - Pochyliła głowę i zatrzymała wzrok na pierścieniu, do którego zdążyła już przywyknąć. - Ci którzy mnie porwali, są nadal na wolności. Nie chcę, by myśleli, że są bezkarni. Panie Jose, zna mnie pan dobrze?
- Od dziecka, Wasza Wysokość.
- Czy określiłby mnie pan jako raczej inteligentną?
   W oczach ministra pojawiły się iskierki wesołości.
-Znacznie więcej, niż "raczej" inteligentną,
- A więc sądzę, że możemy pójść na mały kompromis. Zgadzam się, żeby amnezję utrzymać w tajemnicy, jeśli uważacie, że tak będzie lepiej, ale nie zamierzam żyć w ukryciu.
   Igneel chciał zabrać głos, lecz szybko usiadł z powrotem. Na jego ustach zagościł uśmiech. Nic a nic się nie zmieniła, stwierdził z zadowoleniem.
- Wasza Wysokość, byłbym szczęśliwy, mogąc pani pomóc, lecz...
- Dziękuje, panie Jose. Pan Fullbuster obiecał mi pomoc. - Mówiła głosem łagodnym, lecz nieznoszącym sprzeciwu. - powie mi wszystko, co będę chciała wiedzieć o księżniczce Juvii.
   Gray odnotował niechęć na twarzy Jellal'a, widoczny namysł Igneel'a i ostrożną próbę sprzeciwu Jose'go.
- Księżniczka i ja zawarliśmy umowę. - Usiadł wygodnie, obserwując reakcję zgromadzonych. - Uważa, że towarzystwo obcej osoby może mieć na nią dobry wpływ.
- Później o tym porozmawiamy. - Igneel wstał z miejsca. Jego ton, jak zwykle uprzejmy, brzmiał równie kategorycznie jak córki. - Niezmiernie żałuję, że napięty plan zajęć nie pozwala ci zostać z nami na kolacji, Jose. Jutro dokończymy naszą rozmowę.
- Tak, Wasza Wysokość.
   Uprzejme pożegnania, kurtuazyjne zwroty. Ju zamyślona odprowadziła go wzrokiem. Wygląda na bardzo szczerego i wrażliwego.
- Czy go lubię? - zwróciła się do ojca.
   Książę uśmiechnął się, biorąc córkę pod rękę.
- Nigdy nie wypowiedziałaś się w tej kwestii. Dobrze wykonuje swoje obowiązki.
- I jest śmiertelnie nudny. - dodał Natsu, wstając z miejsca. - Chodźmy coś zjeść. - Pociągnął Ju za rękę. - Dziś wieczorem będziemy świętować. Możesz zjeść pół tuzina surowych ostryg, jeśli masz ochotę.
- Surowych? Czy ja je lubię?
- Uwielbiasz. - odparł wesoło i poprowadził siostrę do jadalni.

- Zabawne...Nie wiedziałam, że Natsu lubi dowcipy - rzekła Ju później, wychodząc z Gray'em na taras.
- A ty lubisz, gdy ci płata figle. - Gray przystanął, by osłonić dłonią płomień zapalniczki. Nikły blask oświetlił jego uśmiech, a wieczorna bryza uniosła dym w ciemność.
- Dowiedziałam się też, że nie cierpię ostryg, a mój charakterek domaga się odwetu - dodała, zaciskając usta. - Jellal jeszcze zapłaci za to, że mnie zmusił do połknięcia tego żywego paskudztwa. Ale mówiąc poważnie, Gray...- oparła się o kamienną barierkę - widzę, że postawiłam cię w dość niezręcznej sytuacji. Nie miałam takiego zamiaru, lecz cóż stało się. Mimo to ani nie myślę pozwolić ci odejść - dodała stanowczo.
- Sam podejmuję decyzje - oznajmił z naciskiem.
- Wiem. - Uśmiech Ju niespodziewanie przerodził się w szczery uśmiech. - Może dlatego tak dobrze się przy tobie czuję? - dodała, poważniejąc. - Dziś wieczorem posłuchałam twojej rady.
- To znaczy?
- Obserwowałam i wyciągałam wnioski. Wiesz, mam wspaniałego ojca. Doskonale sobie radzi mimo nawału obowiązków i trudnego ostatniego tygodnia. Służba odnosi się do niego z szacunkiem i bez lęku, więc musi być sprawiedliwy. Zgadzasz się ze mną?
   Poruszyła głową, światło księżyca delikatnie zaigrało na jej włosach.
- Owszem.
- Jellal jest...jak by to powiedzieć...Zachowuje się jak znacznie starszy mężczyzna. Pewnie wydaje mu się, że tak powinno być. Nie polubił cię.
   Opuściła głowę.
- To prawda. - oznajmił.
- Czy to ci przeszkadza?
   Wzruszył ramionami.
- Nie wszyscy muszą mnie lubić.
- Szkoda że nie mam twojej pewności siebie. - Westchnęła. - W każdym razie dolałam oliwy do ognia. Kiedy powiedziałam, że mam ochotę się przejść i poprosiłam o twoje towarzystwo, nie był zadowolony. Jest bardzo zaborczy.
- Raczej zazdrosny! Wydaje mu się, że to należy do jego obowiązków - zauważył Gray.
- Tak czy owak z czasem zmieni zdanie na twój temat. Natsu jest inny, taki beztroski. Może to sprawa wieku, a może tego, że jest najmłodszy. A jednak przez cały czas obserwował mnie, jakbym za chwilę miała się potknąć i potrzebowała wsparcia. No i Jose. Co o nim myślisz?
- Nie znam go. - stwierdził lakonicznie.
- Ja też nie - odparła z kwaśną miną. - Naprawdę jestem ciekawa twojego zdania.
- No cóż, on także ma mnóstwo obowiązków. - odparł wymijająco.
- Jesteś człowiekiem bardzo opanowanym - orzekła. - Nie przypuszczałam, że to cecha narodowa Amerykanów.
- Ty też nie dajesz się ponieść emocjom - zauważył.
-Tak sądzisz? - Zamyśliła się, po czym powiedziała: - Może to i prawda, ale czyż nie wynika wyłącznie z konieczności? Nie mogę sobie pozwolić na strojenie fochów.
   Kolacja kosztowała Ju więcej wysiłku, niż okazywała. Gray obserwował, jak ciężko opiera się dłońmi o kamienny murek. Była zmęczona, lecz doskonale rozumiał, że niechętnie myśli o powrocie do swoich apartamentów.
- Ju, czy nie myślałaś o tym, żeby wziąć kilka dni urlopu i gdzieś wyjechać? - zapytał z pozoru beztrosko.
   Czujnie uniosła głowę.
- Wyjechać, nie uciec - wyjaśnił z naciskiem. - To normalna rzecz, takie nagłe wypady.
- Nie mogę sobie pozwolić na normalne zachowania, dopóki się nie dowiem, kim jestem - oznajmiła buntowniczo.
- Twój lekarz twierdzi, że amnezja niedługo minie.
- Co znaczy niedługo? - odparowała. - Tydzień, miesiąc, a może rok? Nie ma mowy, Gray! Nie będę siedziała z założonymi rękami, czekając, aż wszystko się wyjaśni. W szpitalu dręczył mnie sen... - Przymknęła oczy. - W tym śnie śpię i ie śpię jednocześnie. Nie mogę się poruszać. Jest ciemno i słyszę głosy, ale nie mogę ich zrozumieć, chociaż je rozpoznaję. I boję się, Gray. Jestem przerażona...
   Łapczywie zaciągnął się papierosem.
- Podawali ci środki odurzające.
   Powoli odwróciła się ku niemu. W przyciemnionym świetle oczy jej błyszczały.
- Skąd wiesz?
- Lekarze musieli ci zrobić płukanie żołądka. Na podstawie stanu, w jakim się znajdowałaś, można wyciągnąć wniosek, że cały czas podawano ci jakieś narkotyki. Nawet jeśli odzyskasz pamięć, pewnie nie będziesz w stanie przypomnieć sobie wszystkiego. Lepiej, żebyś była tego świadoma już teraz.
- Nie, Gray. - Zacisnęła usta i odezwała się, dopiero gdy była pewna, że głos jej nie zadrży. - Przypomnę sobie wszystko. Co jeszcze wiesz?
- Niewiele.
- Mów, miejmy to z głowy.
   Strząsnął popiół i cisnął niedopałek poza taras.
- No dobrze. Zostałaś uprowadzona w niedzielę. Nie wiadomo dokładnie, o której godzinie, bo wybrałaś się na samotną przejażdżkę. Wieczorem zatelefonowali do Jellal'a.
- Do Jellala?
- Tak, niedzielne popołudnie zazwyczaj spędza w biurze. Ma tam własny numer, podobnie zresztą jak wy wszyscy. Rozmowa była krótka. Zakomunikowano jedynie, że zostałaś uprowadzona i nie wypuszczą cię, dopóki nie zostaną spełnione ich żądania. Jednak żadnych nie przedstawiono.
   Gdzie była więziona? Pamiętała jedynie ciemność...
- Co Jellal zrobił?
- Pobiegł do ojca i natychmiast wszczęto poszukiwania. W poniedziałek rano znaleziono twój samochód sześćdziesiąt kilometrów od miasta, w miejscu, gdzie masz małą farmę. Zdaję się, że lubisz tam jeździć, aby cieszyć się samotnością. W poniedziałek wieczorem porywacze ujawnili pierwsze żądania Chodziło o pieniądze. Zanim zdążyli ustalić warunki transakcji, był kolejny telefon. Tym razem w zamian za twoją wolność żądano zwolnienia czterech więźniów.
- A to skomplikowało całą sytuację. - Pokiwała głową.
- Dwóch czekało na egzekucję za szpiegostwo - wyjaśnił, sądząc, że chciałby to wiedzieć. - W ten sposób sprawa wymknęła się ojcu spod kontroli. Pieniądze to jedno, a wypuszczenie więźniów to zupełnie inna sprawa. Negocjacje trwały, gdy niespodziewanie odnaleziono cię na poboczu drogi.
- Muszę tam wrócić - uznała, zaciskając dłonie. - Do miejsc, gdzie odnaleziono mój samochód i mnie.
- Jeszcze nie teraz, Ju. Zgodziłem się ci pomóc, ale musisz przystać na moje warunki.
   Zmrużyła oczy, nagle czujna.
- To znaczy?
- Pozwól, że o pewnych sprawach ja będę decydował - rzekł stanowczo. - Zabiorę cię tam, kiedy ocenię, że jesteś wystarczająco silna. Na razie nigdzie się nam nie spieszy.
- A jeśli się nie podporządkuję?
- Wtedy twój ojciec może poważniej potraktować plan Jose'go.
- I niczego nie osiągnę.
- Owszem.
- Wiedziałam, że nie będzie łatwo z tobą współpracować, Gray. - Odeszła kilka kroków i stając w świetle księżyca, dodała: - Zdaję się, że nie mam zbytniego wyboru, i wcale mi się to nie podoba. Przecież możliwość wyboru to sens wolności. Dniem i nocą marzę, że odzyskam pamięć i przestanę być zależna od innych. Jutro po rozmowie z sekretarką jak jej tam...
- Aguria - podpowiedział - Sorano Aguria.
- Co za pospolite nazwisko. - skrzywiła się Ju. - W każdym razie rano przejrzę z nią mój rozkład zajęć. Chciałabym, abyś także rzucił na niego okiem. Pragnę się wywiązać ze wszystkich zobowiązań, bez względu na to, czego dotyczą, nawet gdybym miała strawić całe godziny na zakupach lub w salonie piękności.
- Myślisz, że tak właśnie spędzasz czas?
- To niewykluczone. Jestem przecież bogata, prawda?
- Owszem, nie da się ukryć.
- No cóż w takim razie...- Wzruszyła ramionami. Wieczorem, przed kolacją, leżałam sobie w wannie i rozmyślałam. Szczerze mówiąc, myślałam o tobie, Gray.
   Powoli wsunął ręce do kieszeni.
- O mnie?
- Usiłowałam przeanalizować twoją osobowość. Niektóre rzeczy są dla mnie oczywiste, inne nie. Jeśli przypadkiem znałam się na mężczyznach, ta wiedza bezpowrotnie przepadła. - Podeszła do niego bez cienia zażenowania. - Zastanawiałam się, czy kiedyś cię pocałuję, czy weźmiesz mnie w ramiona, czy poznam tą część siebie, która każe mi o tym wszystkim myśleć.
   Odchylił się i spojrzał na nią z góry.
- Czy to należy do moich obowiązków, Wasza Wysokość?
- Nie obchodzi mnie, co o tym myślisz.
- Nie? Ale może mnie obchodzi...
- Uważasz, że nie jestem atrakcyjna?
   Wydęła wargi z udanym lekceważeniem i czekała na odpowiedź. Sprawiała wrażenie kobiety przywykłej do barwnych, wymyślnych komplementów. Od niego ich nie usłyszy!
- Nie jesteś nieatrakcyjna.
   Dlaczego w ustach Gray'a stwierdzenie to zabrzmiało jak obelga?
- Może masz zobowiązania wobec innej kobiety? - dociekała. - Czy czułbyś, że postępujesz nieuczciwie, gdybyś mnie pocałował?
   Tkwił na swoim miejscu, uśmiechając się uprzejmie.
- Nie mam żadnych zobowiązań, Wasza Wysokość - oznajmił sztywno.
- Dlaczego nagle zacząłeś mnie tytułować? - spytała z irytacją. - Chcesz mnie sprowokować?
- Tak.
   Poczuła ogarniającą ją złość, lecz niespodziewanie dla samej siebie wybuchnęła śmiechem.
- To działa!
- Jest już późno. - Przyjacielskim gestem ujął jej dłoń. - Pozwól, że cię odprowadzę.
- To znaczy, że nie uważasz mnie za nieatrakcyjną. - stwierdziła z satysfakcją. Szli obok siebie, lecz nie razem. - Skoro nie masz zobowiązań, czemu mnie nie pocałujesz? Przecież zgodziłeś się mi pomagać.
   Przystanął patrząc na nią.
- Obiecałem twojemu ojcu, że będę cię chronił przed kłopotami.
- Mówiłeś, że pomożesz mi odnaleźć siebie. Okazuje się, że twoje słowo nic nie znaczy albo nie lubisz kobiet...
   Zdążyła przejść dwa stopnie, gdy złapał ją za ramię.
- Nie masz zwyczaju odpuszczać, prawda?
- Zdaje się, że nie - odparła z uśmiechem.
- Ja też. - Przyciągnął ją do siebie i dotknął jej warg z zamiarem złożenia na nich wymuszonego pocałunku. Rozumiał potrzeby kobiety, lecz wiedział, że jawnie nakłania go do zrobienia czegoś, od czego powinien się wstrzymać. Jego obojętność trwała zaledwie kilka sekund. Ju była ciepła, kusząca, podniecająca. Przyciągnął jej głowę i pocałował ją goręcej. Czuł, jak bez wahania namiętnie odpowiada.
    Ju sądziła, że wie, czego ma się po nim spodziewać. Pocałunek był dla niej czymś równie oczywistym jak jedzenie czy picie. A jednak myliła się. W chwili, gdy ich usta się zetknęły, przestała panować nad ciałem. To Gray decydował o tym, co czuła. Nie pamiętała, czy było jej kiedyś dane doznać podobnego uczucia. Wszystko było świeże, nowe, podniecające. I zaskakująco głębokie.
   Pragnęła go, marzyła o nim, tęskniła za jego dotykiem. Może nigdy wcześniej tego nie doświadczyła. Ból niespełnionego pożądania przeszywał dreszczem jej ciało. Ale czy był już ktoś wcześniej? Kto? Czy kiedyś już stała w świetle księżyca, opleciona silnymi, męskimi ramionami? Czy choć raz bez wahania gotowa była poddać się namiętności? Ile to dla niej znaczyło?
- Gray... - Ostrożnie cofnęła się kilka kroków. - Myliłam się. Dzięki temu nie rozumiem ani trochę więcej.
   Pragnął bliskości Juvii, lecz nagle napłynęły pytania. Ilu było przed nim? Kto? Wrócił dystans, jaki jeszcze przed chwilą utrzymywał się między nimi.
- Wiesz co, powinniśmy się z tym przespać. - powiedział.






Ehehehe wreszcie skończyła :3 Jesteście ze mnie dumni? Bo ja z siebie bardzo XDD Tak dla umilenia dałam wam na sam koniec romansu Gruvii troszkę <3 Rozdział następny pojawi się...i tu pozostaje pytanie "KIEDY" bo niestety nie wiem :') Ale trzymajcie za mnie kciuki ^^ I proszę komentujcie to naprawdę mi pomaga w pisaniu :D
//Lucy

piątek, 5 grudnia 2014

Odcinek 2
   

   To sie więcej nie powtórzy,obiecała sobie,wychodząc spod gorącego,przynoszącego odprężenie prysznica.Nie ukryje twarzy w dłoniach,nie podda się przeciwnościom losu.Stawi im czoło.Tylko w ten sposób zdoła znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania.
   Zacznijmy od nowa.Narzuciła znaleziony w szafce szlafrok-turkusowy,o lekko wytartych mankietach.Z zadowoleniem otuliła się miękkim frotte.W szafce nie było nic więcej.Zirytowana Ju zadzwoniła po pielęgniarkę.
-Prosze mi przynieść moje ubrania-zażądała.
-Ale Wasza Wysokość nie powinna...
-Porozmawiam z moim lekarzem-ucięła.-A na razie potrzebuje szczotki do włosów,kosmetyków i odpowiedniego ubrania.-Skrzyżowała ręce na piersi,pragnąc wyglądać bardziej stanowczo.-Jeszcze dziś rano chcę wrócić do domu.
   Nie sposób spierać się z przedstawicielką królewskiej rodziny.Siostra ukłoniła się i poszła po lekarza.
-Czy mogę w czymś pomóc?-zagadnął od progu.Był uprzejmy,jowialny i cierpliwy.Wyobraziła sobie niewysoki,lecz solidny ceglany mur ukryty za ścianą mchu i bluszczu.-Wasza Wysokość nie ma potrzeby wstawać z łóżka.
-Doktorze-zaczęła,gotowa sprawdzić samą siebie.-Doceniam pańskie umiejętności i uprzejmość,lecz jade dziś do domu.
-Dom?-zmrużył oczy,podchodząc do niej,-Droga Juvio...
-Nie.-Przeczącą pokręciła głową w odpowiedzi na pytanie które jeszcze nie padło.-Nie pamiętam.
   Gildarts skinął głową.
-Rozmawiałem z doktorem Wakabą on ma zdecydowanie lepsze doświadczenie w leczeniu podobnych zaburzeń.Dzisiaj po południu zjawi sie tu na konsultacje.
-Chętnie zobaczę się z panem Wakabą,doktorze,ale nie dziś po południu.
   Wsunęła dłonie do głębokich kieszeni szlafroka i wyczuła pod palcami coś niedużego i cienkiego.Wyciągnąwszy spinkę do włosów,ścisnęła ją niczym największy skarb,jakby ten kawałek metalu miał być wytrychem,którym niedługo otworzy sobie przyszłość.
-Muszę sobie jakoś poradzić.Może gdy wrócę do miejsca,które powinnam nazywać domem,zacznę sobie coś przypominać.Wczoraj po wyjściu mojego...ojca zapewniał mnie pan,że amnezja jest chwilowa i że poza szokiem i zmęczeniem nic poważniejszego mi nie dolega.A więc równie dobrze mogę odpoczywać i odzyskiwać siły w domu.
   Igneel stał w drzwiach obserwując jak jego drobna córka hardo przeciwstawia sie doktorowi Gildartsowi.
-Jej Wysokość wróci do domu-zawyrokował nie patrząc na medyka.Nim zdążyła się uśmiechnąć,dokończył:-Da mi pan listę z wytycznymi co do jej dalszej pielęgnacji.Jeśli nie zechce sie podporządkować,odeśle ją spowrotem.Obiecuje.
   Chciała zaprotestować,lecz słowa uwięzły jej w gardle.Schyliła głowę.To,co miało świadczyć o bezwarunkowym posłuszeństwie,zostało przekreślone aroganckim uniesieniem brwi.Poruszony znajomym gestem Igneel mocno zacisnął palce wokół jej dłoni.Obdarzała go tym spojrzeniem tysiące razy,zawsze wtedy,gdy o coś sie targowała,by w końcu otrzymać to,co chciała.
-Poślę po twoje rzecze-rzucił.
-Dziękuje.
   Oboje zauważyli że nie dodała "ojcze"
   W godzinę później opuszczała szpital.Miała na sobie lekką,wiosenną sukienkę.Gdy odkryła,że dobrze sobie radzi z kosmetykami,poczuła jednocześnie ulgę i satysfakcję.Delikatne cienie na powiekach i subtelna warstwa pudru,skutecznie maskująca worki pod oczami,sprawiły,że wychodziła ze szpitala jako całkiem inna osoba.Rozpuszczone włosy falowały,muskając ramiona.Pachniała francuskimi perfumami i czuła,że właśnie taki zapach lubi.
   Wiedziała,że czekający na nią samochód to limuzyna,przestronna i pachnąca bogactwem.Nie pamiętała jednak,by wcześniej nią jeździła,nic też nie mówiła jej twarz szofera,który z szerokim uśmiechem pomógł jej wsiąść do środka.W milczeniu czekała,aż ojciec zajmie miejsce naprzeciwko.
-Wyglądasz o wiele lepiej-pochwalił.
   Tyle rzeczy powinni sobie powiedzieć,lecz nie potrafili znaleźć słów.Zamiast nich grały uczucia.Ju nie czuła się dziwnie w luksusowej limuzynie.Nie przeszkadzał jej ciężar grubego pierścionka,który nosiła na palcu.Na nogach miała włoskie buty.Starte podeszwy świadczyły o tym,że były często używane.Niewątpliwie przez nią,gdyż pasowały idealnie.Musiała yo być ukochana para.
   Zapach wody kolońskiej ojca kojąco wpłynął na jej nerwy.Spojrzała na księcia pytającym wzrokiem.
-Wiem,że mówie po francusku równie dobrze jak po angielsku,bo zdarza mi się myśleć w tym języku-wyjaśniła.-Wiem też,jak pachną róże.Wiem również,w którą stronę mam patrzeć,żeby zobaczyć wschód słońca nad wodą,i jak wygląda świt.Nie wiem,czy jestem uprzejma,czy samolubna.Nie wiem także,jakiego koloru są ściany w moim pokoju,oraz czy potrafiłam ułożyć sobie życie,czy też je zmarnowałam.
   Z ciężkim sercem obserwował,jak siedząc naprzeciw niego,usiłuje wytłumaczyć,dlaczego nie jest w stanie okazać mu miłości.
-Mógłbym ci to wszystko powiedzieć.
   Skinęła głową równie opanowana jak on.
-Ale nie powiesz.
-Myślę,że dowiesz się więcej,jeśli będziesz sama wszystko odkrywać.
-Być może...-Spuściła wzrok i przeciągnęła palcami po torebce z białej,wrażliwej skóry.-W każdym razie zdążyłam już odkryć,że jestem niecierpliwa.
   Posłał jej szeroki uśmiech,który chętnie odwzajemniła.Musi ci to wystarczyć na dobry początek,powiedziała sobie w duchu i utkwiła wzrok na pejzażu za oknem.Od dłuższego czasu pięli się w górę malowniczą,smaganą wiatrem drogą.Szelest liści licznych drzew,także palm,akompaniował ich podróży.Po obu stronach szosy piętrzyły się potężne,surowe skały,w szczelinach których tkwiły dzikie kwiaty.Strome zbocze nikło poniżej w lazurowych wodach spokojnego morza.
   Gdy spoglądała w górę,w kierunku,w którym zmierzali,widziała malownicze miasteczko z różowo-białymi domkami przylepionymi na końcu skalistego półwyspu.Jak w bajce,pomyślała,uświadamiając sobie,że nie czuje zaskoczenia.Gdy dojeżdżali do celu,była całkowicie spokojna.Miasteczko z bliska wyglądało równie pięknie i uroczo.Przytulone do skał domki,wspólnie balansujące na nieprzyjaznym gruncie,sprawiały wrażenie zadowolonych z wzajemnej bliskości.Były schludne i zdawały się z godnością znosić swój wiek.
   Żadnych drapaczy chmur,żadnych korków.Rozpoznawała to miejsce,lecz była pewna,że znała inne,duże i zatłoczone miasta,w których wieżowce trwają w nieustannym wyścigu o miano najwyższego.A jednak to tu był jej dom.Nie czuła potrzeby się sprzeczać.To tu i nigdzie indziej.
-Nie powiesz mi nic o mnie samej?-spytała,patrząc Igneel'owi prosto w oczy.-Opowiedz mi chociasz o Magnolii.
   Lubił jej towarzystwo;widziała to w sposobie,w jaki niemal niezauważalnie uniósł kąciki ust.
-Jesteśmy bardzo starym państwem.-odparł z dumą w głosie.-Dragneel'owie-tak brzmi nasze nazwisko rodowe-mieszkają tu i rządzą tymi ziemiami od siedemnastego wieku.Przedtem Magnolia znajdowała się w różnych rękach.Panowali tu Hiszpanie,Maurowie,znowu Hiszpanie i wreszcie Japończycy.Jesteśmy,jak widzisz,miastem portowym,a nasze strategiczne położenie od wieków czyniło z nas smakowity kąsek.W 1657 roku nasz przodek Igneel Dragneel,dostał Księstwo Magnolii.Od tamtej pory pozostaje w naszych rękach i zostanie dopóty,dopóki będziemy mieć męskiego potomka.Tytułu nie można przekazać córce.
-Rozumiem.-Schyliła głowę w zamyśleniu..-Osobiście mogę być za to wdzięczna,lecz z punktu widzenia polityki to dość przestarzałe.
-Nieraz mi to mówiłaś.-westchnął.
-Aha.-Odwróciła głowę by nie patrzeć na dzieci bawiące sie w parku przy tryskającej radośnie fontannie.Minęli sklep z barwnymi sukienkami,piekarnię,której wystawę ozdabiały różowe i białe pudełeczka,oraz dom,przed którym na trawniku pyszniły się krzewy azalii.-Czy Dragneel'owie dobrze rządzili?
   Jakież to dla niej typowe,pomyślał.Nic nie pamięta,lecz dociekliwy umysł jest żądny informacji.
-Magnolia cieszy sie pokojem-odparł.-Jesteśmy członkiem ONZ.Państwem rządze ja wraz z Jose Porlą sekretarzem stanu.Mamy Radę Korony,która obraduje trzy razy w roku.W sprawach międzynarodowych muszę się z nimi konsultować.Wszystkie prawa muszą zostać zatwierdzone przez obieralną Radę Narodową.
-Czy w rządzie są kobiety?
   W zamyśleniu potarł brodę.
-Widzę,że nadal masz smykałkę do polityki.Tak,są.Nie byłabyś zadowolona,gdybym podał ci dane procentowe,lecz Magnolia mimo to jest państwem postępowym.
-Może "postępowe" to nie jest właściwe określenie-zauważyła.
-Być może.-Uśmiechnął się,wspominając,ile razy dyskutowali na ten temat.-Prze,ysł stoczniowy ze zrozumiałych względów stanowi naszą najmocniejszą stronę,lecz turystyka plasuje sie tuż za nim.Mamy piękny stary kraj o godnym pozazdroszczenia klimacie.Rządzimy się sprawiedliwie.Nasz kraj jest mały,lecz ważny.
   Tym razem nie zamierzała podważać słów ojca.
Całkowicie pochłonął ją oszałamiający widok pałacu.Stał w miejscu najodpowiedniejszym dla tego typu budowli-w najwyżej położonym punkcie półwyspu,zwrócony w stronę morza,do którego prowadziło strome,skaliste urwisko.
   To był widok,którego sam król Artur by nie zapomniał! Ju pałac jawił się jako rzeczywistość pięknej baśni.
   Wzniesiono go z białego kamienia,ozdabiając niezliczoną liczbą skrzydeł,tarasów i wieżyczek.Równie dobrze musiał służyć obronie,jak celom reprezentacyjnym.Pozostał przez wieki niezmieniony.Górował nad stolicą niczym jej stróż i błogosławieństwo.
   Otwartych bram strzegły straże.W schludnych,czerwonych mundurach gwardziści wyglądali elegancko,choć nieco zabawnie.Ju przypomniała sobie nagle o Gray'u.
-Rozmawiałam z twoim przyjacielem,panem Fullbusterem-oznajmiła nieobowiązkowym tonem,odrywając wzrok od pałacu.Najpierw interesy,kotku,postanowiła.Miała wrażenie,że tak właśnie zazwyczaj postępuje.-Podobno prosiłeś go o opieke nade mną.Choć doceniam twoją troskę,uważam,że pomysł,aby w moje życie wkroczył jeszcze jeden nieznajomy,jest odrobinę niewłaściwy.-W jej głosie zabrzmiał cierpki ton.
-Gray jest synem jednego z moich najdawniejszych i najbliższych przyjaciół.Nie jest obcy.-wyjaśnił Igneel.
-Dla mnie jest.Z tego,co mówi,wynika,że spotkaliśmy sie tylko raz,prawie dziesięć lat temu.Nawet gdybym go pamiętała,i tak byłby dla mnie obcym człowiekiem.
   Zawsze podziwiał sposób,w jaki jego córka potrafiła w razie potrzeby wykorzystać umiejętność logicznego rozumowania.Tym razem nie mógł pozwolić by podziw przewyższył rozsądek.
-Gray Fullbuster w Stanach był w policji i zajmował się sprawami bezpieczeństwa,a teraz właśnie tego potrzebujemy.
   Ju pomyślała o ubranych w czerwone mundury gwardzistach przy bramie i mężczyźnie o byczym karku,który siedział w samochodzie za nimi.
-Czy ochrona,którą zatrudniasz,nie wystarczy?
   Igneel zaczekał z odpowiedzią do czasu,gdy limuzyna zatrzymała się przed wejściem do pałacu.
-Gdyby wystarczyła,nie szukałbym nikogo.-Wysiadł z samochodu i odwrócił się by pomóc córce.-Witaj w domu Juvio.
   Ich dłonie pozostały złączone.Igneel czuł,że nie jest gotowa,by wejść do środka,i cierpliwie czekał.
   Wciągnęła w nozdrza intensywną woń.Pachniało jaśminami,wanilią,ziołami i rosnącymi na dziedzińcu różami.Białe kamienie niemal oślepiały na tle soczystej,zielonej trawy.Na pewno był tu kiedyś most zwodzony,pomyślała zaskoczona swoją pewnością siebie.Teraz wytarte kamienne schody prowadziły do potężnych,mahoniowych drzwi.Niektóre pałacowe okna zdobiły witraże.Na najwyższej z wież powiewała śnieżnobiała,przecięta krwistoczerwoną kreską flaga.
   Budynek zdawał się wzywać ją do siebie,a spokój,jakim emanował,dawał poczucie bezpieczeństwa.Był równie realny jak strach,który odczuwała jeszcze tak niedawno.A jednak nie potrafiła powiedzieć,które z okien należą do niej.Przecież przyjechałaś po to,żeby sie tego dowiedzieć,głupia babo,upomniała samą siebie i energicznie ruszyła ku pałacowi.
    Zdążyła przejść kilka kroków,gdy drzwi otworzyły się z hukiem i z pałacu wybiegł młody mężczyzna o stojących,gęstych różowych włosach.
-Ju!-Rzucił się jej na szyje z siłą i entuzjazmem młodości.Z zadowoleniem stwierdziła,iż pachnie końmi.-Właśnie wróciłem ze stajni,kiedy Jellal powiedział,że jesteś w drodze do domu.
   Od razu poczuła,że ów młody człowiek musi bardzo mocno ją kochać,i ponad jego ramieniem bezradnie spojrzała na ojca.
-Twoja siostra musi odpocząć,Natsu-pospieszył z uwagą nieoceniony Igneel.
-Naturalnie.Tu odpocznie najlepiej.-Szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy.Wyglądał tak młodo,tak radośnie.Gdy zobaczył,że Ju mu sie przygląda,zapytał:-Nic nie pamiętasz?W dalszym ciągu?
   Pragnęła go przytulić,czuła,że bardzo tego potrzebuje.Ale na razie mogła jedynie odwzajemnić uścisk dłoni.
-Przykro mi.
   Otworzył usta,lecz nie powiedział słowa,a tylko ciasno objął ramieniem jej talię.
-Nonsens.-skwitował wesoło.-Teraz,gdy już jesteś w domu,błyskawicznie odzyskasz pamięć.Jellal i ja nie mogliśmy się ciebie doczekać.Wspaniale,że wróciłaś.
   Mówił szybko i była pewna,że usiłuje w ten sposób uspokoić zarówno ją,jak i siebie.Weszli do przestronnego holu,z freskami na suficie i wypolerowaną posadzką.Nie wiedziała,dokąd prowadzą szerokie schody.Serce waliło jej tak jak młotem,więc postanowiła skoncentrować się na kojących zapachach.Świerze kwiaty i wosk cytrynowy.Słyszała stukot własnych obcasów na posadzce.
   Na stoliku stała wysoka,lśniąca waza.Wiedziała,że pochodzi z czasów dynastii Ming,podobnie jak była pewna,że stolik jest w stylu Ludwika XIV.Potrafiła nazwać i skatalogować przedmioty,lecz nie była w stanie określić co ją z nimi wiąże.Promienie słońca,wpadające przez dwa wysokie łukowe okna,nie rozgrzewały jej skóry.
   Ucieczka!Gwałtowna potrzeba wyrwania się z tego miejsca dawała o sobie znać z coraz większą siłą.Pragnęła obrócić się na pięcie i znaleźć w bezpiecznej bezosobowej sali szpitalnej.Tam nie musiałaby sprostać tylu oczekiwaniom,odpowiadać na wszystkie nie zadawane pytania wiszące w powietrzu.Nie czułaby wszechobecnej miłości domowników,której nie była w stanie odwzajemniać.Czy kiedykolwiek będzie do tego zdolna?
   Natsu zrozumiał,że jest spięta,i mocno ją objął.
-Wszystko będzie dobrze Ju.
   W niewytłumaczalny sposób znalazła się,by się uśmiechnąć.
-Tak,wiem.
   W głębi holu otworzyły się drzwi.Ju wiedziała,że ma przed sobą drugiego brata.Ze wszystkich sił chciała odnaleźć w sobie jakieś uczucia.
   Nie miał gładkiej urody Natsu.Jego rysy były znacznie surowsze niż u młodszego brata.Wyczuwała w nim tą samą godność,która towarzyszyła każdemu ruchowi ich ojca.Ależ tak,przypomniała sobie,przecież jest dziedzicem.A to wiążę się z wieloma obowiązkami już w młodym wieku.
-Juvio!-Jellal nie podbiegł do niej,jak to wcześniej uczynił Natsu,lecz podszedł spokojnie.Wreszcie stanął przed nią i ujął w dłonie jej twarz..Zrobił to w taki sposób,że była pewna że w przeszłości robił to setki razy.W przeszłości,której nie znam,pomyślała czując ciepło jego palców na policzkach.-Tęskniliśmy za tobą.
-Ja...-zająkała się.Co powinna powiedzieć?Co odczuć?Wiedziała jedynie,że dłużej tego nie wytrzyma,że wcale nie jest tak dobrze przygotowana jak myślała.
   Wtem, zza ramienia Jellala wyłonił się Gray.Widocznie musiał rozmawiać z jej bratem.Teraz stał z tyłu,obserwując spotkanie rodzinne.Być może,będzie kiedyś tego żałować,lecz teraz potrzebowała jego spokojnej bezstronności.Starając sie nie stracić panowania nad sobą,dotknęła ręki Jellala.
-Przepraszam,jestem bardzo zmęczona.
   W oczach brata dojrzała błysk,którego nie potrafiła sobie wytłumaczyć.
-Ależ oczywiście.Powinnaś odpocząć.Zaprowadzę cię na górę.
-Nie.-Dokładała wszelkich  starań,by odmowa nie zabrzmiała niegrzecznie.-Wybacz mi potrzebuje trochę czasu.Może pan Fullbuster zechce zaprowadzić mnie do mojego apartamentu.
-Siostrzyczko...
   Protest Natsu został natychmiast ukrócony przez Jellala.
-Gray,wiesz gdzie są pokoje Juvii.
-Naturalnie.-Amerykanin podszedł i wziął ją pod rękę,gestem pozbawionym emocjonalnego zaangażowania.-Wasza Wysokość?
   Szerokimi schodami poprowadził ją na górę.Na moment odwróciła głowę,by spojrzeć na trzech odprowadzających ją wzrokiem mężczyzn.Czuła,że dzielą ich dziesiątki kilometrów,że nic ich nie łączy.Wzburzone emocje sprawiły,że reszte drogi przebyła w milczeniu.
   Z niczym nie kojarzyły jej się szerokie lśniące korytarze ani wielobarwne arrasy czy misterne drapowane zasłony.Minęli pokojowkę,której na widok księżniczki,łzy napłynęły do oczu.
-Jak to możliwe,że tak mnie kochają?-mruknęła do siebie samej.
   Gray szedł,delikatnie podtrzymując ją za ramię.
-Ludzie zazwyczaj chcą być kochani.
-I nigdy nie zastanawiają się,czy na to zasługują?-Pokręciła głową.-Czuję się zupełnie tak,jakbym weszła w cudze ciało.To ciało ma przeszłość,a ja nie.Z jego wnętrza,jak z jakiejś wieży obserwuje,w jaki sposób istnieje dla innych.
-Możesz wykorzystać ten dystans.
  Posłała mu przelotne,zaciekawione spojrzenie.
-A niby jak?
-Masz możliwość oglądania ludzi wokół siebie,nie nastawiając się w stosunku do nich w żaden sposób-wyjaśnił z powagą.-Jesteś całkowicie neutralna,jeśli chodzi o uczucia.Obserwujesz ich bez uprzedzeń.To może ci pomóc zrozumieć siebie.
-Rozumiesz więc,dlaczego poprosiłam cię,żebyś mnie zaprowadził do pokoju?
   Jej towarzysz zatrzymał się przed pięknie rzeźbionymi drzwiami.
-Tak,masz rację-rzekła z namysłem.-Jeszcze przed chwilą myśłałam,że nie zniosę ani jednego obcego więcej w moim życiu-wyznała szczerze.-A jednak...Nie żywisz do mnie żadnych uczuć,więc ja nie czuje sie zobowiązana ich odwzajemniać.Pilnowanie mnie i zachowanie trzeźwego spojrzenia na sytuacje nie sprawia ci żadnego problemu.
   Patrzył na nią w mdłym świetle korytarza.Żadnen mężczyzna nie byłby w stanie pilnować tej kobiety zachowując trzeźwość umysłu,lecz wolał jej tego lepiej nie mówić.
-Tam,na dole,bałaś się prawda?
   Ju uniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
-Prawda.
-A więc zdecydowałaś sie mi zaufać.
-Nie.-Powiedziała to,uśmiechając sie uroczo.Gray dostrzegł w niej coś z owej dziewczyny z brylantami we włosach,którą poznał przed laty.Ale to wspomnienie niosło ze sobą zbyt wiele emocji..-Trudno,w tej paranoicznej sytuacji muszę komuś ufać,bo inaczej zwariuję.
   Sam już nie wiedział,czy bardziej pociąga go jej uśmiech,czy bystrość i siła charakteru.
-Co postanowiłaś?
-Nie potrzebuje twoich usług jako ochroniarza,Gray,ale twoja pomoc w innej formie może się dla mnie okazać nieoceniona-oświadczyła.-Ojciec pragnie,abyś koniecznie tu został,więc może moglibyśmy dogadać się między sobą co do natury naszej współpracy.
-Co masz na myśli?
-Nie chcę,żeby wszędzie za mną chodzono.To jest chyba jakaś obsesja,bo nienawidze ochrony.Wolałabym uważać cię za bufor pomiędzy mną a...
-Twoją rodziną?-dokończył.
   Pochyliła głowę i zacisnęła palce na torebce.
-Masz prawo do zachowania takiego dystansu,jaki jest ci potrzebny,Juvio-rzekł łagodnie.
-Ale oni też mają swoje potrzeby.Mam tego pełną świadomość.-Uniosła z powrotem głowę,lecz nie spojrzała na Gray'a lecz na drzwi za jego plecami.
-To moje apartamenty?
   Przez chwilę wyglądała na zupełnie zagubioną.Pragnął ją pocieszyć,lecz wiedział,że ona tego właśnie nie potrzebuje.
-Tak.
-Myślisz,że postąpie jak tchórz,jeśli powiem,że nie chce tam wchodzić sama?
   W odpowiedzi nacisnął na klamkę  i wszedł o pół kroku przed nią.A więc lubiła kolory pastelowe...
   Rozglądała się po małym,przytulnym saloniku utrzymywanych na jasnych,delikatnych odcieniach.Żadnych falbanek,zauważyła z zadowoleniem.Nawet bez nich pokój był niezwykle kobiecy.Poczuła ulgę na myśl,iż akceptuje swoją kobiecość bez potrzeby udowadniania jej.Może z czasem odkryje,że lubi Juvie.
   Pokój nie był przeładowany,ale też miejsce sie nie marnowało.Na stylowym biureczku pysznił się wazon ze świeżymi kwiatami.Na komórce stała kolekcja maleńkich,kolorowych flaszeczek w przeróżnych kształtach.One też zrobiły na niej nie małe wrażenie.
   Stanęła na bladoróżowym dywaniku i dotknęła rzeźbionego oparcia krzesła.
-Powiedziano mi,że zmieniłaś wystrój swojego apartamentu jakieś trzy lata temu-zakomunikował Gray od niechcenia.-Zapewne to miłe uczucie dowiedzieć się,że się ma dobry gust.
   Czy sama wybierała materiał na obicie poduch miękkiej sofy?Ju przejechała po niej palcem,zupełnie jakby dotyk mógł przynieść odpowiedź.Nic.Z okna mogła podziwiać rozciągającą się poniżej Magnolię,jak to musiała wcześniej robić setki razy.
   Widziała ogrody,rozległe połacie trawników,sterczące skały i morze.Dalej leżało miasto,domy,wzgórza i zieleń.Mimo że nie mogła tego widzieć,była pewna,że w parku przy fontannie nadal bawią się dzieci.
-Dlaczego blokuję wspomnienia?-spytała niespodziewanie.W jej głosie pojawiła się nuta desperacji.-Dlaczego blokuję to,co tak bardzo chciałabym sobie przypomnieć?
-Być może są sprawy,na których przypomnienie nie jesteś jeszcze gotowa.
-Nie wierzę.-Cisnęła torebkę na sofę i zaczęła spacerować po pokoju,nerwowo zaciskając dłonie.-Coraz bardziej nie lubie tego muru,który odgradza mnie ode mnie samej.
   Pozornie delikatna i krucha,ta kobieta była pełna pasji.Każdemu mężczyźnie trudno byłoby udawać obojętność w jej obecności.
-Musisz być cierpliwa-poradził,zastanawiając się,do kogo kieruje te słowa: do niej,czy do samego siebie.
-Cierpliwa?-Ze śmiechem przesunęła dłonią po włosach.-Czemu jestem tak diabelnie pewna,że cierpliwość nie należy do moich zalet?Czuję,że jeśli tylko zdołam wyrwać z tego muru choćby jedną cegłę,reszta natychmiast runie.Ale jak tego dokonać?Ty mógłbyś mi pomóc.-Błękitne oczy patrzyły na niego w napięciu.
-To zadanie dla twojej rodziny-odrzekł z wysiłkiem.
-Nie.-Potrząsnęła głową w sposób,który nie pozostawiał cienia wątpliwości co do jej królewskiego pochodzenia.Mówiła cicho,lecz tonem nieznoszącym sprzeciwu.-Oni mnie znają,to jasne,lecz ich uczucia,podobnie jak moje,sprawią,że mur utrzyma się o wiele dłużej,niż potrafiłabym to znieść.Patrzą na mnie i ranią mnie,ponieważ ich nie znam.
-Za to ja nie znam ciebie.
-Owszem,i stąd twoja rola.Nie będziesz się starał nie zranić moich uczuć,więc nie będziesz z nimi igrał.Pozostaniesz bezstronnym uczestnikiem tej gry.Przecież i tak już przystałeś na propozycję mojego ojca,prawda?
   Gray pomyślał o czekającej na niego ziemi.Wsunął ręce w kieszeń i odparł:
-Owszem.
-Zdecydowałeś się śledzić każdy mój krok-mówiła,patrząc mu prosto w oczy.-A skoro i tak tu będziesz,to mógłbyś mi się do czegoś przydać.
   Gray uśmiechnął się gorzko.
-Jestem do usług,Wasza Wysokość.
-Cieszę się.I jednocześnie przepraszam,że sprawiłam ci przykrość.-Zrobiła kilka kroków w jego stronę.-Myślę,że jeszcze nieraz damy sobie we znaki,zanim ta historia się skończy.Mówię ci to wszystko nie dlatego,żebym chciała wzbudzać litość,lecz dlatego,że muszę to komuś powiedzieć.Czuję się samotna...-Głos jej znacznie zadrżał.Wpadające przez okno słońce zdradziło bladość.-Nie mam nic,co mogłabym zobaczyć lub dotknąć,wiedząc że jest moje.Nie mogę sięgnąć pamięcią wstecz i przypomnieć sobie czegoś zabawnego,smutnego czy słodkiego.Nawet nie wiem,jak brzmi moje pełne imie.Nic nie wiem.
   Dotknął jej.Nie powinien tego robić,lecz nie był w stanie się powstrzymać.Palce powędrowały ku smutnej twarzyczce i leciutko musnęły policzek.
-Jaśnie Oświecona Juvia Madeline Justine Dragneel z Magnolii-szepnął.
-Daj spokój,Ju brzmi lepiej.-Zdobyła się na uśmiech.Nie cofnął dłoni.Przymknęła oczy oddając się pieszczocie.-Przy Ju mogę się odprężyć.Powiedz mi,zależy ci na mojej rodzinie?
-Tak.
-W takim razie pomóż mi odzyskać kobietę,której potrzebują.Pomóż mi ją odnaleźć.W ciągu tygodnia straciłam dwadzieścia pięć lat.Muszę się dowiedzieć dlaczego.Powinieneś mnie zrozumieć.
-Rozumiem cię,Ju.-Jednak nie powinienem cię dotykać,dokończył w myślach.-Co wcale nie znaczy,że mogę ci pomóc.
-Ależ możesz!Możesz,bo nie czujesz takiej potrzeby.Nie bądź miły,bądź szorstki.
-Uprzykrzanie życia księżniczce może nie wyjść na zdrowie amerykańskiemu eksglinie.-zauważył.opiekuńczym gestem biorąc ją za rękę.
   Roześmiała się głośno,swobodnie.Słyszał ten dźwięk po raz pierwszy od dziesięciu lat,lecz mimo to zapamiętał go doskonale.Pamiętał też to,o czym ona nie mogła wiedzić: wspólny walc w świetle księżyca.Wiedział,że zostając,nie postępuje rozsądnie.Ale nie mógł jeszcze wyjechać.
   Zacisnęła palce wokół jego dłoni.Wyglądała teraz młodo,radośnie.
-Zapewniam ci immunitet,panie Fullbuster.Dostajesz niniejszym pozwolenie,żeby na mnie krzyczeć,poganiać i szturchać,i ogólnie rzecz biorąc dokuczać,jak się da,bez obawy o własne życie.
-Czy opatrzysz swój akt królewską pieczęcią?-Natychmiast podchwycił grę.
-Jeśli tylko ktoś mi powie,gdzie mogę ją znaleźć-odparowała.
   Po napięcie nie został nawet ślad.Była blada i zmęczona,lecz cudownie uśmiechnięta.Teraz emanowała czymś jeszcze: nadzieją i determinacją.Gray już wiedział,że jej pomoże.Później będzie się zastanawiać dlaczego.
-Wystarczy mi twoje słowo.-stwierdził z powagą.
-A mnie twoje.Dziękuje.
   Uniósł jej dłoń do ust.Wiedział,że ten gest powinien być dla niej równie naturalny jak oddychanie.A jednak,gdy wargami muskał jej jedwabistą skórę,dostrzegł błysk w jej wielkich oczach.Była nie tylko księżniczką,ale i kobietą.Pociągała go.Im bardziej był świadom jej kobiecości,tym większe odczuwał podniecenie.Ostrożnie puścił dłoń i cofnął się.
-Zostawię cie teraz,musisz odpocząć.Twoja pokojówka ma na imię Hilda.Przyjdzie godzinę przed kolacją,chyba że będziesz jej potrzebowała wcześniej.
   Ręka Ju opadła bezwładnie wzdłuż ciała,zupełnie jakby nie należała do niej.
-Doceniam to,co dla mnie robisz-rzekła z prostotą,
-Nie zawsze tak będzie.-Podszedł do drzwi.Gdy się odwrócił,nadal stała przed oknem.Promienie słońca podświetlały jej włosy,tworząc aureolę.-Wystarczy na dzisiaj,Ju-oświadczył cicho.-Jutro możemy wrócić do sprawy.



    Wreszcie!Mam nadzieje,że nie kazałam wam moi mili długo czekać ;3 Jak pewnie zauważyliście...postacie tutaj nie mają takich samych charakterów jak w anime i mandze.Dajmy tu na przykład Gray'a i Juvię...nie ma żadnego "Gray-sama jest taki cudowny" ani "Odwal się Juvia" Są to moje własne postacie,ale wydaje mi się że ujdą w tłoku.Nie spodziewajcie się więc proszę,że w Jerza i NaLu będzie inaczej...Ale żadnych spojlerów :D Jak się podobało? Mam nadzieje,że jednak trochę was zaczyna ciekawić ;) Proszę komentujcie ;3 To naprawde mi pomaga,gdy wiem,że ktoś wogóle czyta moje opowiadanie :D Pozdrawiam.
~Lucy

poniedziałek, 17 listopada 2014

Odcinek 1

-Budzi się.
-Dzięki Bogu.
-Zechciałby się pan odsunąć i pozwolić mi ją zbadać,sir?Za chwilę może znowu nam odpłynąć.
      Przez gęstą jak wata mgłę zaczęły przenikać głosy,niewyraźne i odległe.Poczuła obezwładniający strach.Była półprzytomna,lecz mimo to zrozumiała,że nie udało się jej uciec.Z trudem łapała oddech,starając się nie okazywać przerażenia.Zacisnęła pięści;ukłucie paznokci wpijających się w jej ciało pozwoliło jej zyskać poczucie kontroli nad sobą.
      Powoli uniosła powieki.Rozmyty,zamglony obraz zaczął się wyostrzać.Im wyraźniejsza stawała się pochylona nad nią twarz,tym mniejszy odczuwała lęk.Nie znała tej twarzy.To żaden z nich.Przecież by ich rozpoznała!Zawahała się,lecz nie poruszyła.Okrągła,sympatyczna twarz z rudymi włosami zarzuconymi do tyłu.Spojrzenie było przenikliwe,lecz życzliwe.Gdy mężczyzna delikatnie ujął jej dłoń,nie próbowała się wyrywać.
-Spokojnie,moja droga-powiedział ciepłym,niskim głosem,głaszcząc grzbiet jej dłoni,aż rozluźniła palce.-Jesteś już bezpieczna.
      Czuła że bada jej puls,lecz nadal patrzyła mu prosto w oczy .Bezpieczna...Z nieufnością rozejrzała się wokół.Szpital?Tak,jest w szpitalu. Sala była elegancka i dość duża.Pachniało kwiatami i środkami dezynfekcyjnymi.Nagle jej wzrok padł na stojącego z boku mężczyznę.
      Był nienagannie ubrany,a z postawy przypominał wojskowego.Włosy,choć przyprószone siwizną pozostały różowe i gęste.Miał pociągłą twarz o pięknych rysach.Niezwykle surową,pomyślała,lecz bladą,bardzo bladą,co podkreślały cienie pod oczami.Mimo swego eleganckiego stroju wyglądał,jakby nie spał od wielu dni.
-Kochanie-wyszeptał drżącym głosem,ujmując jej dłoń leżącą bezwładnie na kocu.Gdy przyciskał ją do ust,w oczach stanęły mu łzy.Miała wrażenie,że ta mocna dłoń zaczęła nieznacznie drżeć.-Znów jesteś z nami,najdroższa.
      Wiedziona współczuciem nie cofnęła ręki,lecz ponownie przyjrzała się jego twarzy.
-Kim pan jest?-wyszeptała z trudem.
       Mężczyzna odskoczył jak oparzony,a potem spojrzał jej głęboko w oczy.
-Kim ja...?
-Jest jeszcze bardzo słaba,sir-Lekarz delikatnie odsunął go od łóżka.Widziała,jak kładzie dłoń na ramieniu starszego mężczyzny,lecz nie umiała powiedzieć,czy był to gest pocieszenia,czy przyjacielskie klepnięcie.-Potrzeba czasu,aby doszła do siebie-dodał z zawodową troską.
       Leżąc na plecach,obserwowała znaki,jakie lekarz daje tamtemu.Poczuła,że robi jej się niedobrze.Zdała sobie sprawę,że jest rozpalona i ma sucho w ustach.Czuła,że ma ciało,które jest obolałe,lecz wewnątrz była pustka.Gdy ponownie się odezwała,drgnęła,bo jej głos zabrzmiał zaskakująco donośnie.Mężczyźni spojrzeli w jej stronę.
-Nie wiem,gdzie jestem.-Czuła pulsowanie w skroniach-Nie wiem,kim jestem.
-Wiele przeszłaś,moja droga.-Głos lekarza brzmiał łagodnie,choć sam zaniepokoił się poważnie.Amnezja?Jeżeli w ciągu najbliższej doby pacjentka nie odzyska pamięci,będzie potrzebował najlepszego specjalisty.
-Nic nie pamiętasz?
        Drugi mężczyzna trwał w bezruchu od chwili,gdy sie po raz pierwszy odezwała.Teraz,nadal nieruchomy,patrzył na nią zaczerwienionymi z niewyspania oczami.
        Zmieszana,walcząc z nową falą lęku,próbowała się unieść,lecz lekarz powstrzymał ją stanowczo i pomógł z powrotem oprzeć się na poduszkach.Pamiętała ucieczkę,burzę,ciemność i zbliżające się światła samochodu.Zacisnęła powieki,usiłując zachować zimną krew.Nie potrafiła pojąć,czemu jest to dla niej takie ważne.Otworzyła oczy i odezwała się głosem,który tym razem był pełen bólu.
-Nie wiem kim jestem.Powiedzcie mi proszę.
-Najpierw musisz trochę odpocząć-odparł lekarz.
       Drugi mężczyzna natychmiast skarcił go spojrzeniem,które było-jak zauważyła-władcze,niemal aroganckie.
-Jesteś moją córką-wyjaśnił zdecydowanym ruchem ujmując jej dłoń,która już nie drżała.-Jesteś Jej Wysokością Juvią Dragneel.
      Co to znaczy?-zastanawiała się,nie odrywając od niego wzroku.Jej ojciec?Jej Wysokość Dragneel...Miała wrażenie że rozpoznaje nazwisko.O co tak naprawdę chodzi?Nie spuszczała z niego wzroku.Nie,ten człowiek nie potrafiłby kłamać.Jego rysy były jak wyrzeźbione z kamienia,lecz w spojrzeniu kryła się głębia uczuć,która przyciągała niczym magnez.
-Jeśli ja jestem księżniczką...-zaczęła,niemal się uśmiechając-czy znaczy to,że pan jest królem?
     Przysięgłaby,iż kamienne dotąd oblicze na ułamek sekundy przejął tajemniczy błysk.Rozbawienie?Nie mógł się nie uśmiechnąć.Może traumatyczne przeżycia zaburzyły jej pamięć,lecz przecież nadal jest jego małą Ju.
-Dragneel jest księstwem-rzekł tonem wyjaśnienia-Ja jestem księciem Igneelem,a ty jesteś moim najstarszym dzieckiem.Masz dwóch braci Jellala i Natsu.
      Ojciec i bracia.Rodzina,korzenie...Nic nie czuła...Absolutnie nic.
-A moja matka?
       Tym razem bez trudu wyczytała z jego twarzy ból.
-Zmarła,gdy miałaś dwadzieścia lat.Od tamtej pory wypełniasz nie tylko swoje,lecz także jej obowiązki.-Głos,zrazu oficjalny i beznamiętny,stał sie czuły.-Mówimy do ciebie Ju.-Odwrócił jej dłoń tak,by mogła zobaczyć pierścień wysadzany szafirami i brylantami.-Dałem ci go na dwudzieste pierwsze urodziny,prawie cztery lata temu.Spojrzała na szlachetne kamienie i na mocną,piękną dłoń,która trzymała jej rękę.Nic nie pamiętała,ale czuła ufność.Gdy ponownie na niego spojrzała,udało jej się lekko uśmiechnąć.
-Wyśmienity gust,Wasza Wysokość.-Odwzajemnił uśmiech,lecz miała wrażenie,że jest bliski płaczu,podobnie zresztą jak ona.Ta rozmowa zaczynała ją nużyć.-Jestem potwornie zmęczona.-Westchnęła przymykając oczy.
-Nic dziwnego,po takich przejściach.-Lekarz poklepał ją po dłoni;nie miała pojęcia,że wykonywał ten gest setki razy od dnia jej narodzin.-Odpoczynek jest najlepszym lekarstwem,moja droga.
      Książe Igneel niechętnie puścił dłoń córki.
-Będę w pobliżu.-oznajmił.
      Czuła,że za chwile opuszczą ją siły.
-Dziękuje.-Poczekała na odgłos zamykających się drzwi i zwróciła do krzątającego sie po pokoju lekarza.
-Czy ja naprawdę jestem tą,za którą on mnie uważa?
-Nikt tego nie wie lepiej ode mnie.-Lekarz pogładził ją po policzku bardziej dla skontrolowania temperatury niż potrzeby ducha.-Byłem przy twojej matce,gdy przychodziłaś na świat.Odbierałem poród.Dwadzieścia pięć lat temu w lipcu.A teraz proszę odpoczywać,Wasza Wysokość.

***      
      Książe Igneel przemierzał korytarz żwawym,wyćwiczonym krokiem.Za nim podążało dwóch strażników Gwardii Królewskiej.Chciał być sam.Boże,jak mocno pragnął spędzić w samotności choćby pięć minut.Potrzebował spokoju,żeby ukoić targające nim uczucia,by zwalczyć nieznośne napięcie.Mało brakowało,a straciłby córkę,swółj największy skarb.Teraz,gdy zdołał ją odzyskać,ukochana Ju patrzyła na niego jak na obcego człowieka.
     W przestronnej,słonecznej poczekalni czekało kolejnych trzech strażników Gwardii i liczni przedstawiciele policji Magnolii. Jellal,starszy syn i dziedzic spacerował,paląc papierosa.Po ojcu odziedziczył ciemne,otwarte spojrzenie i żołnierską posturę.Nie potrafił jedynie kontrolować się tak dobrze jak stary książe.
      Niczym wulkan,pomyślał Igneel,patrząc na dwudziestotrzyletniego księcia.Burzy się i kipi,lecz nie wybucha.
      Na obitej różowym pluszem kanapie siedział Natsu.W wieku dwudziestu lat zapowiadał się na playboya.Książe musiał przyznać że odziedziczył urodę po matce.Często postępował lekkomyślnie i często bywał niedyskretny,lecz dzięki niebywałej urodzie i wdziękowi osobistemu cieszył się zarówno względami poddanych,jak i dziennikarzy.Podobnie jak żeńskiej połowy Europy,pomyślał Igneel z uśmiechem.
     Obok Natsu siedział wezwany przez Igneela Amerykanin.Obaj synowie byli zbyt pogrążenie we własnych myślach by zauważyć pojawienie się ojca.Tylko uwago Amerykanina nic nie mogło umknąć.I właśnie dlatego Igneel go wezwał.
     Gray Fullbuster bez słowa przyglądał się staremu księciu.Dobrze sie trzyma,zauważył,lecz przecież nie spodziewał sie niczego innego.Miał okazję spotkać władcę Magnolii zaledwie kilka razy.Natomiast ojciec Gray'a studiował z nim w Oksfordzie,gdzie zrodziła się przyjaźń i wzajemny szacunek,które przetrwały mimo upływu wielu lat i dzielącej ich odległości.
     Igneel został władcą małego,uroczego kraju zaś ojciec Gray'a-dyplomatą. Gray wychował się wśród polityków i protokołu,lecz dla siebie wybrał mniej publiczne zajęcie-prace tajnego agenta.Jednak po dziesięciu latach zgłebiania najbardziej skrywanych tajemnic i poczynań mieszkańców swojego kraju,Gray oddał legitymacje i założył własną firmę.Przyszedł czas,gdy miał dosyć postępowania zgodnie z zasadami,jakie mu narzucali inni.Jego własne zasady bywały,surowsze i trudniej je było złamać.Doświadczenie,jakie zdobył,pracując w wydziale zabójstw,a następnie w służbach specjalnych,nauczyło go zawierzać przede wszystkim własnemu instynktowi.
    Gray urodził się w zamożnej rodzinie.Z czasem,dzięki swym zdolnościom,zdołał pomnożyć majątek swoich przodków.Początkowo traktował prace jako źródło dochodów i ekscytujących wrażeń.Teraz nie musiał się już martwić o pieniądze i starannie wybierał zlecenia.Jeśli klient zdołał go zaintrygować,decydował się zająć jego sprawą.
     Dla ludzi z zewnątrz,a czasem i dla samego siebie,był jedynie początkującym farmerem.Prawie rok temu kupił kawałek ziemi,realizując marzenie o ucieczce z miasta.To była jego odpowiedź na wyzwanie życia.Po dziesięciu latach miał codziennego lawirowania między dobrem i złem,prawem i bezprawiem,miał już zdecydowanie dosyć.
     Przekonując sam siebie,że spłacił wszelkie zobowiązania,porzucił służbę publiczną.Prwatny detektyw może wybierać sobie klientów.Może pracować we własnym tempie i decydować o wyokości wynagrodzenia.Jeśli zlecenie okazuje sie niebezpieczne,radzi sobie z nim na swój sposób.A jednak w ciągu ostatnich paru lat Gray brał coraz mniej prywatnych spraw i powoli wycofywał sie z branży.Farma stanowiła szansę.Obiecał sobie,że pewnego dnia stanie sie całym jego życiem.Dla Igneela zrobił wyjątek.Zdecydował sie opóźnić pierwsze wiosenne siewy,aby spełnić jego prośbę.
     Wyglądał bardziej jak wojownik niż farmer.Gdy wstał,by powitać księcia jego wysokie,szczupłe ciało poruszyło sie płynnie.Schludna lniana marynarka,gładki markowy podkoszulek i klubowe spodnie sprawiały,że zależnie od nastroju potrafił sprawiać wrażenie oficjalnego lub przeciwnie,rozluźnionego.Należał do tych ludzi,których ubrania,bez względu na to,jak są atrakcyjne stanowią tylko tło dla właściciela.
     Jako pierwsza przyciągała uwagę twarz-być może z powodu delikatnych rysów odziedziczonych po irlandzkich i szkockich przodkach.Gdyby nie spędzał tak dużo czasu na powietrzu miałby bez wątpienia ciemną skórę.Ciemne włosy,choć starannie ostrzyżone niepokornie opadały mu na oczy.Szerokie usta nadawały tej poważnej twarzy szelmowski wyraz.Wrażenia dopełniały piękne,stalowobłekitne oczy.Gray potrafił ich użyć zarówno po to by oczarować jak i zastraszyć.
-Wasza Wysokość...
    Słowa Gray'a natychmiast przykuły uwagę Jellala i Natsu.
-Co z Ju?-zapytali jednocześnie,lecz podczas gdy Natsu natychmiast podskoczył do ojca,Jellal nie ruszył sie z miejsca.Nerwowo zdusił papierosa w popielniczce.
-Była przytomna-odparł krótko Igneel-Udało mi sie z nią porozmawiać.
-Jak sie czuje?-Natsu patrzył na ojca zielonymi,zatroskanymi oczami.-Kiedy będziemy mogli ją zobaczyć?
-Jest bardzo zmęczona-odparł Igneel,pocieszająco poklepując syna po ramieniu.-Może jutro.
    Jellal,nie ruszając sie spod okna,syknął:
-Czy ona wie,kto...
-Później o tym porozmawiamy-uciął ojciec.
   Gdyby nie arystokratyczne wychowanie,młody książe zapewne powiedziałby coś więcej.Zbyt dobrze znał jednak zasady i ograniczenia,jakie niesie ze sobą tytuł.
-Niedługo zabierzemy ją do domu-rzekł,bliski rzucenia ojcu wyzwania.-Być może Juvia jest tu lepiej strzeżona,lecz wolę by wróciła z nami do domu jak najszybciej...
-Póki jeszcze jest tam,musimy koniecznie ją odwiedzić-wtrącił Natsu.-Na pewno ucieszy sie na widok znajomych twarzy.
   Znajome twarze...Igneel utkiwł wzrok w oknie za plecami syna.Dla Ju Nie ma żadnych znajomych twarzy.Wyjaśni im to,ale później,kiedy będą sami.Na razie musi zachować spokój,jak przystało na władcę.
-Możecie odejść-rzucił.Beznamiętnie wypowiedziana,oficjalna formułka mocno dotknęła obu synów.Wiedział o tym ale nie zmienił tonu.-Jutro będzie w lepszej formie.A teraz muszę zamienić parę słów z Gray'em.-Gestem nakazał młodzieńcom by opuścili pomieszczenie.Widząc,że sie zawahali,uniósł brwi,lecz nie potrafił zdobyć się na bardziej stanowcze słowa.
-Czy coś ją boli?-nie ustępował Jellal.Spojrzenie Igneela złagodniało.Mogli to zauważyć jedynie ci,którzy dobrze go znali.
-Nie,przysięgam.Wkrótce sam sie przekonasz-dodał,widząc że odpowiedź nie zadowoliła pierworodnego syna.-Juvia jest silna-oznajmił z dumą.
   Jellal posłusznie skinął głową.To,co miał do powiedzenia,będzie musiało poczekać.Bracia wyszli w towarzystwie straży.Igneel odprowadził synów wzrokiem,po czym zwrócił sie do Gray'a.
-Zapraszam-Wskazał gestem jedne z drzwi.-Rozgościmy sie na razie w gabinecie doktora Gildartsa.Przeszedł przez korytarz zdając sie nie zauważać ochrony.Gray nie potrafił nie dostrzegać tych ludzi o czujnych oczach;odczuwał ich niemal boleśnie.Nic dziwnego.Historia uprowadzenia w rodzinie królewskiej wprawiła obywateli w stan niebywałej nerwowości.Igneel otworzył drzwi,przepuścił go przodem i zmknął gabinet.
-Siadaj-zaprosił i sięgnął do kieszeni,z której wyjął ciemnobrązowy papieros,jeden z dziesięciu na jakie sobie dziennie pozwalał.Nim zdążył sięgnąć po zapalniczkę,Gray podał mu ogień.-Jestem ci bardzo wdzięczny że przyjechałeś.Nie miałem do tej pory okazji ci podziękować.
-Nie ma takiej potrzeby Wasza Wysokość.Jeszcze nic nie zrobiłem.
   Igneel wypuścił kłąb dymu.W obecności syna przyjaciela mógł sie wreszcie rozluźnić przynajmniej odrobinę.
-Myślisz zapewne,że jestem zbyt surowy dla swoich synów-zaczął,zerkając na rozmówcę.
-Myślę,że Wasza Wysokość zna ich lepiej niż ja.
   Igneel zasiadł w klubowym fotelu.
-Po ojcu masz dyplomacje krwi.-zauważył z uśmiechem.
-Być może.
-Jeśli sie nie mylę odziedziczyłeś również jego bystrość umysłu-ciągnął władca Magnolii.
-Dziękuje,Wasza Wysokość.-odparł uprzejmie Gray,choć nie był pewien czy ojciec byłby zadowolony z takiego porównania.
-Proszę mów mi po imieniu.-Po raz pierwszy od chwili od kiedy jego córka odzyskała przytomność,Igneel poczuł,że przestaje kontrolować emocje.Nerwowym ruchem potarł czoło.-Jestem gotów powoływać sie na przyjaźń z twoim ojcem,Gray-powiedział z wysiłkiem.-Zbyt mocno kocham moją córkę,nie mam wyboru.
    Amerykanin obrzucił siedzącego naprzeciwko mężczyznę badawczym wzrokiem.Teraz dostrzegał coś więcej niż władcze maniery:widział ojca,desperacko walczącego o córkę.Bez słowa sięgnął po papierosa i odpalił go,dając Igneelowi kilka dodatkowych minut.
-Prosze mi wszystko opowiedzieć.
-Ona nic nie pamięta,Gray.
-Nie pamięta,kto ją uprowadził?-Byłu agent z niezwykłą powagą obserwował noski swoich butów.-Czy widziała ich?
-Ona nic nie pamięta-powtórzył dobitnie Igneel,unosząc głowę-Nawet własnego imienia.
   Gray skinieniem głowy dał znak że przyjmuje wyjaśnienia do wiadomości,nie dając po sobie poznać,jak gorączkową prace wykonywały jego szare komórki.
-Chwilowa utrata pamięci jest chyba częstym skutkiem traumatycznych przeżyć-stwierdził.-Co na to lekarz?
-Niedługo będe z nim rozmawiał.-Igneel westchnął.Sześć dni nadludzkiego wysiłku dawało sie we znaki.-Przyjechałeś,Gray,bo cie o to prosiłem.Nigdy nie pytałeś dlaczego.
-To prawda.
-Jesteś obywatelem amerykańskim i nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.
   Zapach tytoniu z Wirginii mieszał sie z francuskim.
-Wiem.
   Igneel zacisnął wargi.Zupełnie jak ojciec,pomyślał.I podobnie jak ojcu,można mu całkowicie zaufać.Czuł,że mógłby powierzyć temu człowiekowi najcenniejsze sekrety.
-Zdajesz sobie sprawę z tego,że praca dla mnie może sie wiązać z niebezpieczeństwem?-upewnił sie choć wiedział,jaka będzie odpowiedź.
-Każdy władca jest na nie narażony.
-Tak.A dzięki pokrewieństwu także jego dzieci.
   Starszy pan na chwile spuścił wzrok na swoje dłonie,na złoty książęcy pierścień.Był księciem krwi.Był także ojcem.Do tej pory nigdy nie musiał decydować,co jest ważniejsze.Urodził się,został wychowany i ukształtowany zgodnie z zasadami.Igneel zawsze wierzył,że najważniejsze są zobowiązania wobec ludzi.
-Moje dzieci naturalnie mają własną ochronę-dodał,rozgniatając ze złością papierosa.-Ju,znacz Juvia ,niechętnie odnosi sie do ochroniarzy.Jest strasznie uparta,gdy chodzi o prywatność.Być może ją rozpuściłem.To spokojny kraj,Gray.Naród kocha królewską rodzinę.To,że moja córka raz na jakiś czas wymykała sie ochronie,nie miało większego znaczenia.
-Tym razem też?
-Bardzo chciała pojechać na wieś.Robi to od czasu do czasu.Tytuł,który nosi,nie wiąże sie ze zbyt wieloma obowiązkami.Dla Juvii taki wyjazd na łono natury jest jak zawór bezpieczeństwa.Jeszcze sześć dni temu wydawało mi sie,że to nieszkodliwa odskocznia,dlatego na wszystko zezwalałem.
   Ton głosu Igneela uzmysłowił Gray'owi,że książe rządził rodziną,podobnie jak państwem:sprawiedliwie,lecz w sposób zdecydowany.
-Sześć dni temu-powiedział Gray-uprowadzono twoją córkę.
   Igneel w milczeniu skinął głową.Musi stawić czoło faktom,emocje jedynie utrudniają działanie.
-Teraz dopóki nie wiemy kto,i dlaczego ją uprowadził,jest całkowicie bezbronna-Westchnął.-Powierzyłbym  Gwardii Królewskiej własne życie,lecz nie życie własnej córki.
   Gray delikatnie strzepnął papierosa.zaczynał mu sie jawić obraz sytuacji.
-Nie pracuje już w policji,Igneelu.A ty nie potrzebujesz gliny-odparł z powagą.
-Prowadzisz własną działalność.O ile sie nie myle jesteś kimś w rodzaju eksperta w przypadkach terroryzmu.
-W moim kraju-podkreślił Gray.-A to zupełnie inna sprawa.-Czył,że ciekawość zaczyna brać górę nad zdrowym rozsądkiem.Zły na siebie,zmarszczył brwi.-Przez lata nieraz miałem okazje nawiązywać kontakty.Mógłbym ci dać nazwiska dobrych ludzi.Jeśli szukasz kandydatów do Gwardii Królewskiej...
-Szukam człowieka,któremu mógłbym powierzyć życie córki-uciął Igneel.Mimo że mówił cicho,w jego głosie zabrzmiała stanowczość i brak tolerancji dla sprzeciwu.
-Doceniam to.-odrzekł-ale nie jestem gliną.Nie jestem ochroniarzem.Jestem farmerem.
   W głebi poważnych oczu dostrzegł rozbawienie i poczuł sie nagle jak mały chłopiec.
-Wiem,słyszałem.Może i tak być,jeśli to ci bardziej odpowiada.Ale potrzebuje cie,Gray.Bardzo.Nie musisz dawać mi teraz odpowiedzi 
   Igneel doskonale wyczuwał,kiedy może nalegać a kiedy należy czekać.
-Przemyśl co ci powiedziałem.Jutro wrócimy do naszej rozmowy i,być może,będziesz też mógł zobaczyć sie z Juvią.Tymczasem czuj sie jak u siebie w domu.-Wstał,sygnalizując koniec rozmowy.-Mój samochód zawiezie cie do pałacu.Ja jeszcze tu zostanę.

***

   Ciepłe światło późnego poranka kładło się na podłodze szpitalnej sali.Walcząc z przemożną chęcią zapalenia papierosa,Gray przyglądał sie wzorom które słońce malowało w pokoju.Rano,przy śniadaniu w apartamencie Igneela miał sposobność ponownie porozmawiać z księciem.
   Determinacja władcy nie była dla niego niczym nadzwyczajnym;jego ojciec zachowywałby sie tak samo.Przeklinając pod nosem,wyjrzał przez okno na góry,które malowniczo okalały Magnolię.
   Czemu do diabła zdecydował sie tu przyjechać?Jego ziemia leży tysiące kilometrów stąd i czeka na zaoranie.Tymczasem on bawi sie w małym księstwie,gdzie powietrze uwodzi świerzością,a błękitne morze jest na wyciągnięcie ręki.Nie powinien tu przyjeżdżać.Trzeba było od razu znaleźć jakąś wymówkę,kiedy tylko Igneel sie z nim skontaktował.
   Nie zapomniał księżniczki,którą poznał dziesięć lat temu gdy wraz z rodzicami przyjechał do Magnolii.Dziś zobaczył ją w szpitalnym łóżku,bladą,słabą i bezbronną.
   Wówczas obchodził szesnaste urodziny,wspominał.Sam miał tyle samo lat,pracował już w policji i był człowiekiem mocno stąpającym po ziemi.Nie wierzył w bajki.Tymczasem Juvia zdawała sie być postacią jak z baśni.
   Doskonale pamiętał sukienkę,którą miała na sobie tamtego wieczoru:bladozielona,suto zmarszczona spódnica zwężała sie w niewiarygodnie wąskiej talii.Na głowie miała przepaskę wysadzaną brylantami,które migotały wśród bujnych niebieskich włosów.Delikatna,dziewczęca twarz przyciągała wzrok mlecznobiałą cerą i zaróżowionymi policzkami,lecz dopiero usta,pełne i obiecujące,koncentrowały na sobie uwagę.No i oczy...
   Właśnie one najmocniej wyryły sie Gray'owi w pamięci.Ozdobione pięknymi brwiami i długimi rzęsami,przypominały dwa topazy.Odwrócił sie by na nią spojrzeć.
   Nadal miała delikatne rysy.Wyraźnie zarysowane kości policzkowe dodawały jej godności.Skórę miała bladą,jak gdyby całe życie i młodość zostały z niej wypłukane.Włosy zaczesane do tyłu ,odsłaniały szlachetną twarz.Leżącą bezwładnie na pościeli dłoń ozdabiały brylanty i szafiry.Gray zwrócił uwagę na krótkie,zaniedbałe paznokcie,sprawiające wrażenie połamanych lub pogryzionych.Do nadgarstka miała podłączoną kroplówkę.Pamiętał,że szesnaście na urodzinach nosiła bransoletkę z pereł.
   Stał ze zmarszczonym czołem,całkowicie pochłonięty w swoich myślach.Takim zobaczyła go Ju,gdy otworzyła oczy.Popatrzyła na ponurą,pełną zadumy twarz,na niebieskie oczy,wąskie usta, i zamarła.Co jest zjawą, a co snem? Na krótką chwilę oderwała wzrok od mężczyzny,by upewnić się,że nadal tam jest.Zacisnęła palce na prześcieradle,lecz gdy sie odezwała jej głos zabrzmiał spokojnie.
-Kim pan jest?
   Wiele rzeczy mogło sie zmienić w ciągu tych lat ale nie jej oczy,głębokie,fascynyjące.
-Nazywam sie Gray Fullbuster,jestem przyjacielem pani ojca.-powiedział,nie wyjmując rąk z kieszeni .Juvia odprężyła sie odrobine.
-Czy my sie znamy?
-Poznaliśmy sie pare lat temu,Wasza Wysokość.-odparł.Oczy,które niegdyś fascynowały u młodej dziewczyny,a teraz kobiety ,zdawały sie go błagać.Czegoś jej brakuje,pomyślał.Rozpaczliwie potrzebuje pomocy.-Obchodziła pani szesnaste urodziny.Wyglądała pani wspaniale.-dodał miękko.
-Czy pan jest Amerykaninem,panie Fullbuster?
   Zawahał sie mrużąc oczy.
-Tak.Skąd pani wie?
-Akcent.-W oczach Juvii pojawiło sie zmieszanie.Czuł że za wszelką cenę stara sie podążać za wątłą nitką,jaką niespodziewanie jej podsunęło.-Byłam tam?
-Tak,Wasza Wysokość.
   On wie,przeszło jej nagle przez głowę.Wie to,czego ona może sie jedynie domyślać.Pustka...ta piekielna pustka w głowie...Czuła jak do oczu napływają jej łzy.
-Potrafi pan sobie wyobrazić jakie to straszne?-zapytała cicho.-Budzę sie rano i nic nie pamiętam.Moje życie to pusta księga.Muszę czekać,aż inni pomogą mi ją uzupełnić.Co sie ze mną stało?
-Wasza Wysokość...
-Musi mnie pan tak tytułować?-zaoponowała.
   W wielkich oczach dostrzegł błysk zniecierpliwienia.Usiłował sie nie uśmiechnąć.Usiłował nie pokazać,jak bardzo ją podziwia.
-Nie.A jak mam sie do pani zwracać?
-Po imieniu.Czyli Juvia jak mi powiedziano.
-Większość ludzi nazywa cie Ju.
-Niech będzie.-z ubolewaniem pokiwała głową.-Powiedz mi chociaż co sie ze mną stało.
-Nie znamy szczegółów-przyznał.
-Musicie znać!-Nie spuszczała z niego wzroku.-Powiedz mi chociaż co wesz.
   Przyglądał jej sie.Była delikatna,to prawda,lecz pod kruchą postacią kryła się żelazna wola.Na niej będzie musiała odbudować swoje życie.
-W zeszłą niedzielę po południu pojechałaś na wieś.-zaczął.-Następnego dnia znaleziono twój samochód porzucony na poboczu.Potem były telefony z żądaniami okupu.Wiemy więc tyle,że zostałaś porwana i przetrzymywana w ukryciu.
   Przemilczał pogróżki porywaczy w których opisywali co zrobią księżniczce.Nie wymienił też zawrotnej sumy,jakiej domagali sie bandyci.
   Porwanie.Ju wyciągnęła ręke i oplotła palcami dłoń Amerykanina.Widziała obrazy,cienie.Mły,ciemny pokój.Zapach...Nafta i pleśń.Pamiętała mdłości i ból głowy.Poczuła powracający,paniczny strach.
-Trudno będzie to odtworzyć-zauważyła.-Nie wiem dlaczego,ale jestem pewna że mówisz prawdę.
   Tylko,że wszystko rysuje sie tak niewyraźnie...
-Nie jestem lekarzem,ale uważam,że niczego nie można zrobić na siłę-odparł pogodnie.Walka tej dziewczyny o odnalezienie samej siebie wywarła na nim ogromne wrażenie.-Kiedy przyjdzie odpowiedni moment wszystko sobie przypomnisz.
-Łatwo ci mówić.Ktoś mnie okradł z mojego życia panie Fullbuster...A jaka jest twoja rola w tym wszystkim?-zainteresowała sie niespodziewanie.-Byliśmy kochankami?
   Gray uniósł brwi.Potrafi być szczera.I wcale nie sprawia wrażenia zbyt przejętej taką możliwością,pomyślał,uśmiechając się.Nie pytając o pozwolenie sięgnął po papierosa.
-Nie.-podsunął jej paczkę,a Ju poczęstowała sie,nie mając pojęcia czy pali czy też nie.-Jak już mówiłem,spotkaliśmy sie jeden jedyny raz jak mieliśmy po szesnaście lat.Nasi ojcowie sie przyjaźnią.Nie byliby zachwyceni,gdybym cię uwiódł.
-Rozumiem.-Zaciągnęła sie i natychmiast poczuła,jak dym pali jej gardło i wypełnia płuca,zmuszając do zaczerpnięcia oddechu.Zgasiła papierosa tym samym władczym ruchem jakim po niego sięgnęła.-W takim razie co tu robisz?
-Twój ojciec prosił mnie o przyjazd.Martwi sie o twoje bezpieczeństwo.
   Zatrzymała wzrok na pierścionku,który zdobił jej dłoń.Ładny,oceniła.Gdy jednak spojrzała na paznokcie,poczuła że coś sie nie zgadza.Dlaczego,nosząc taki pierścień,nie dbała o dłonie?Gdzieś z najgłębszych pokładów świadomości dotarło do niej jakieś niewyraźne,ulotne wspomnienie.Ju zacisnęła pięści.
-Ojciec martwi sie o moje bezpieczeństwo-ciągnęła nieświadoma,iż Gray uważnie śledzi każdy jej najdrobniejszy ruch-ale co to ma wspólnego z tobą?
-Mam troche doświadczenia w tych sprawach.Książe Igneel prosił żebym sie tobą zaopiekował.
   Zmarszczyła czoło nie wiedząc że w ten właśnie sposób ma zwyczaj wyrażać zainteresowanie.
-Ochroniarz?Nie sądze żeby mi sie to podobało.
   Gray mimo całego współczucia dla Ju zaczynał mieć doyć.Poświęcił wolny czas i przeleciał parę tysięcy kilometrów,a jej sie to nie podoba!
-Wasza Wysokość musi wiedzieć,że nawet księżniczka bywa zmuszona robić rzeczy których nie chce.Można do tego przywyknąć.-stwierdził nieco sarkastycznie.
-Nie sądze panie Fullbuster-odparła spokojnie.-Jestem przekonana,że nie zniosłabym kogoś kręcącego sie obok mnie.Kiedy wrócę do domu...-zamilkła uświadamiając sobie,że słowo dom nie niosło ze sobą żadnego konkretnego znaczenia.-Kiedy wrócę do domu-poetórzyła-znajdę jakiś sposób na rozwiązanie tego problemu.Możesz przekazać mojemu ojcu,że odrzuciłam twoją propozycję.
-Decyzja nie należy do ciebie,tylko do twojego ojca-odparł Gray,wstając.
   Juvia mogła teraz docenić,że mimo przeciętnego wzrostu robił wrażenie.I nie chodziło o szlachetne rysy ani dobrane ze smakiem,choć swobodne ubranie.Czuło się,że jeśli zechce postawić na swoim,zrobi to bez względu na okoliczności.
   Jego obecność sprawiała,że czuła się niespokojna.Nie wiedziała dlaczego,a,co gorsza,nie miała pojęcia,czy powinna wiedzieć.Za to on wiedział i właśnie z tego powodu nie chciała z nim mieć nic wspólnego.Jej życie było wystarczająco skomplikowane bez człowieka takiego jak Gray.
   Zapytała,czy byli kochankami gdyż świadomość ta intrygowała ją i przerażała zarazem.Gdy zaprzeczył,nie poczuła ulgi,a jedynie pustkę,która towarzyszyła jej od dwóch dni.Może jest kobietą wiodącą samotne życie?
-Powiedziano mi,że mam prawie dwadzieścia pięć lat,panie Fullbuster.
-Musisz sie tak do mnie zwracać?-zaproponował,umyślnie naśladując ton jej głosu.
   Uśmiechnęła się.Na krótką chwile beztroski uśmiech rozświetlił jej śliczną twarz.
-Jestem dorosła-ciągnęła-i sama decyduję o swoim życiu-zaznaczyła uparcie.
-Należysz do królewskiego rodu.Niektórych decyzji nie możesz podejmować sama
\-przypominał,ruszając do drzwi.Już z ręką na klamce,zawahał się.
-A skoro sie nie zgadzasz,to i lepiej.Mam ważniejsze rzeczy na głowie nić opieka nad rozkapryszoną księżniczką-powiedział z cierpkim uśmiechem.
   Poczekała aż drzwi się zamknął i siadła na łóżku.Czuła sie otumaniona.Przez krótką chwilę pragnęła położyć się z powrotem i czekać,by ktoś przyszedł i pomógł jej sie podnieść.Zrozumiała jednak,że nie wytrzyma leżenia na wznak ani minuty dłużej.Spuściła ostrożnie nogi na podłogę i poczekała,aż minie zawrót głowy.Ostrożnie,powoli,ruszyła w kierunku wiszącego na ścienie lustra.
   Do tej pory starała  sie tego unikać.Nie pamiętała jak wygląda i oczami wyobraźni widziała tysiące postaci.Czy któraś z nich to ona?Jak może żądać odpowiedzi na to pytanie skoro nie zna nawet koloru własnych oczu!Nabrawszy głęboko powietrza przystanęła przed lustrem i uniosła głowę.
   Zbyt chuda,było jej pierwszą myślą.Zbyt blada.Ale,dodała z głupim uczuciem ulgi,niebrzydka.Twarz bardzo mizerna.Delikatna,przestraszona.W jej rysach nie było nic co przypominało by mężczyzne który przedstawił sie jako jej ojciec.W jego wzroku widziała siłę.W swoich błękitnych oczach-tylko słabość.
-Kim jesteś?-zapytała,kładąc dłoń na lustrzanej tafli.
   Wreszcie wbrew sobie samej,poddała się rozpaczy i wybuchła płaczem.


    No to zaczynamy przygodę! Mam nadzieje że długość rozdziału wam odpowiada :D Postaram sie jak najszybciej dodać następny będe pracować z wszystkich sił ;) Jeśli wam sie spodobał mój blog polećcie go znajomym i komentujcie proooosze.Nawet krytyka cieszy oko :D
~Lucy
Prolog

       Nie pamiętała już dlaczego biegnie.Wiedziała tylko,że nie może się zatrzymać.Jeśli stanie,przegra.To wyścig,w którym są tylko dwie lokaty: pierwsza i ostatnia.
       Instynktownie czuła,że musi jak najszybciej oddalić się z tego miejsca;że nie może ani na moment zwolnić kroku.Ulewny deszcz całkowicie przemoczył jej ubranie,lecz nie zważała na to.Nie reagowała już nawet na suchy trzask piorunów i przecinające niebo błyskawice.Nie przerażała jej ciemność.Już dawno przestała sie obawiać rzeczy tak banalnych jak ponure mroki nocy czy gwałtowna burza.A jednak bała się,niejasny a przemożny strach owładnął ją całkowicie.Był jedynym zrozumiałym uczuciem.Zrodzony w najgłębszych zakamarkach jej duszy,zdawał się rozpełzać po ciele i umyśle.To on gnał ją do przodu,choć zmęczone ciało podnosiło bunt.
       Nie wiedziała,gdzie jest ani jak się tu znalazła.Nie pamiętała smukłych,targanych wiatrem drzew.Nic dla niej nie znaczył łomot fal roztrzaskujących się o nabrzeże ani zapach przesiąkniętych deszczem kwiatów,które deptała,biegnąc i idąc na przemian nieznaną drogą.
       Łkała.Paroksyzmy płaczu targały jej udręczonym ciałem.Nie była w stanie jasno myśleć,nogi miała jak z waty.Najprościej byłoby zwinąć się w kłębek i zasnąć pod jednym z przydrożnych drzew,poddać się.A jednak coś pchało ją do przodu,nie tylko przerażenie i dezorientacja.Była silna,choć nawet jej samej trudno było w to uwierzyć.Czuła że jest w stanie w to uwierzyć.Czuła,że jest w stanie dokonać czynów przekraczających ludzką wytrzymałość,byle znaleźć się jak najdalej od tamtego miejsca.
       Nie miała pojęcia ,jak długo trwa ten upiorny marsz.Deszcz i łzy oślepiały ją.Reflektory dostrzegła dopiero wówczas gdy nieomal się na nie nadziała.Znieruchomiała pośrodku szosy niczym przestraszony zając.
       Znaleźli ją.Dopadli.Zanim osunęła się nieprzytomna na asfalt,usłyszała jeszcze ryk klaksonu i przeraźliwy pisk opon.



          No i tak wygląda prolog ;3 Nie poszłam do szkoły i siedze w domciu nudząc sie więc biore sie za pierwszy rozdział a może i dalej? Zobaczymy jak mi sie będzie chciało xDDDD Prosze piszcie komentarze nawet jeśli ma to być krytyka :D Prolog taki króciutki ale rozdziały mam zamiar robić baaaaardzo długie więc nie martwcie się :p A więc biore sie za pisanie a was zapraszam do czytania ;) Pozdrawiam =^.^=
~Lucy